wtorek, 29 czerwca 2010

Dlaczego faceci plują?

Czy istnieje racjonalne wytłumaczenie tego rytuału, który występuje w wielu różnych sytuacjach oraz odmianach, czyli technikach plucia?
Opisów Wam oszczędzę, ale idę o zakład, że jak trochę wytężycie wyobraźnię, to od razu ujrzycie oczyma wyobraźni siarczyste splunięcie piłkarza - ostatnio wyraźnie i często widoczne na ekranach TV - albo flegmatycznie i twórczo rozłożone w czasie spluwanie (to cały proces) podwórkowego filozofa.

W każdym razie częściej plującym osobnikiem jest facet. Kobiety praktykują ten rytuał znacznie rzadziej i stanowczo w innych celach. Np. w grę wchodzi cel wychowawczy. Plucie pobudza u niektórych widok młodej i zgrabnej panny w ZAWSZE przykusej spódnicy. Możemy też mieć do czynienia z rytuałem plucia przez lewe ramię, żeby odegnać złe. Rzadziej z przesądem typu plucie na widok zakonnicy, żeby odegnać pecha.
Ale tak naprawdę damskie plucie to zachowanie jak najbardziej w sumie zgodne z naturą człowieka, bo w pierwszym przypadku chodzi przecież o odwieczną walkę o samca (przetrwanie szczytny cel), a w drugim o odczynienie uroku. I to rozumiem.

Dlaczego jednak plują faceci? W dodatku czasem niezwykle precyzyjnie, jakby szło o coś bardzo ważnego.
Jakieś wyjaśnienia?

niedziela, 27 czerwca 2010

O słowach

Słowa nie przestają mnie zadziwiać, choć zajmuję się nimi zawodowo i dzień w dzień, a może właśnie dlatego. Trudno właściwie powiedzieć, czy to ludzie wymyślają słowa, czy też słowa pchają się do ludzi, w każdym razie dobór odpowiednich słów do odpowiednich sytuacji, ludzi oraz ich stanów emocjonalnych - bo tu jest największe pole do popisu - jest przebogaty. Pomysłowość w tej dziedzinie chyba się nigdy nie wyczerpie.
Obejrzałam sobie wczoraj w TV polski film "Ciało". Trochę wbrew sobie, bo już dawno się zniechęciłam do polskich produkcji, ale zarazem rozbestwiona kilkoma naprawdę fajnymi i śmiesznymi (co wcale nie jest oczywiste) rodzimymi komediami nadal żywię nadzieję, że jeszcze coś w tej dziedzinie powstanie.
I to "Ciało" nawet ma kilka zabawnych momentów, niezłe miejscami dialogi, szkoda, że jest sporo "pomysłów" zaczerpniętych z innych filmów, bo przez to traci na oryginalności. Mogłoby być naprawdę niezłą czarną komedią, ale coś autorzy przegapili.
Mniejsza z tym. W każdym razie dialogi niezłe, a język barwny. I w pewnej rozmowie - generalnie o tym, że człowiek kulturalny, to ma jakieś zainteresowania poza chlaniem, padło hasło-zarzut. Jeden pan zwrócił się do drugiego pana, który miał pasje właśnie dość jednostronne i ograniczone per:
- Worze!
Wór rozbawił mnie do łez, ale też muszę przyznać, że jest to słowo wymarzone do celu, w jakim zostało użyte. Wór może być pusty i zwisać sobie nędznie i pokracznie oddając stan umysłu tegoż "wora" albo może być wypchany wszelakim śmieciem. Oba wory są wymowne. Na pewno każdy ma własne skojarzenia ze stanem wora :)
Wydaje mi się w każdym razie wyjątkowo obelżywy, choć przecież wcale nie jest wulgarny.
P.S. Mam ostatnio wrażenie, że mowa uliczna się leciutko sublimuje. Oczywiście przecinki nie wyszły z mody, ale powstaje sporo zabawnych określeń, wcale nie wulgarnych, a niezwykle wymownych. "Zajebisty" nadal robi zawrotną karierę i chwilowo pozostaje chyba bezkonkurencyjny :)

środa, 23 czerwca 2010

Paczaj mie w kulę, będę mówić wyraźnie

Jako osoba upierdliwie dociekliwa i cięta na przejawy bałwaństwa, kiedy tylko zobaczyłam artykuł poświęcony przewidywaniom wróżbitów w sprawie wyników wyborów, zapisałam sobie szybciutko adres w zakładkach.
Do jakiego stopnia bredzenie jest sprawdzalne proszę oto link:
http://wiadomosci.onet.pl/1614453,720,1,kioskart.html
Wypowiedziały się 4 osoby. 2 nie przewidziały nawet II tury, o co było nietrudno znając przepisy regulujące wybór prezydenta. Dokładnie 2:2. Tu kłania się Statystyka, Wielka Matka Kombinacji zgodnie z którą policjant z psem mają po 3 nogi.
Moją faworytą, jeśli chodzi o samą wypowiedź, bo już odpadła z zawodów była pani "pisarka i wróżbitka Maria Bigoszewska. - Jak rozłożyłam karty, to aż się przestraszyłam - wyjawia. - Kaczyński nie wygra, ale muszę powiedzieć, że Komorowski zwycięży w pierwszej turze ledwo, ledwo".

Ja się nie pokuszę o wróżenie, ale choć nikt z wróżów tego nie powiedział, jest bardzo, ale to bardzo prawdopodobne, że wbrew myśleniu życzeniowemu wygra pan Jarosław, Back-up Prezydenta Kaczyński z tej prostej przyczyny, że elektoratowi inteligenckiemu się nie będzie chciało pójść na II turę wyborów, bo ma, on elektorat wszystkich panów po kokardę, za to pójdzie elektorat dyżurny, o którym przy poprzedniej notce Kama Senna wspomniała, że na pytanie: dlaczego głosowała pani na Kaczyńskiego?, odpowiedział: "Ne wiem, mówili żeby na niego głosować "

No dobra, rzućmy okiem na tę kulę ... Tu telewizja EZO Biznes. WróżBy za darmo. Koszt sms-a....

P.S. Swoją drogą takie artykuły świetnie oddają rodzaj informacji, z którymi mamy do czynienia w naszych serwisach ;)

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Demokracja

to taki sprytny system, w którym ci, którzy dyrygują resztą wmawiają tej całej reszcie, że działają zgodnie z wolą większości. Mnie się to jakoś niekoniecznie zgadza, bo gdyby się zgadzało, to byłby u nas chociażby inny system lecznictwa, nie byłoby feudalnego ZUSu, ludzie by się ubezpieczali, gdzie by chcieli, zmieniono by wiele, wiele rzeczy, na które ludziska - większość śmiem twierdzić - narzeka.
A tu kiszka. Jest demokratycznie.
Przed nami 2 runda audiotele, czyli wolno nam wybrać teraz jedną z dwóch odpowiedzi:
frędzel to:
- dzyndzel
- miasto w Ameryce Południowej

Cieszymy się nieustającym szacunkiem naszych wielkich.

P.S. Gdyby Daviemu chciało się pisać, jak mu się nie chce, to by jeszcze mógł powiedzieć, że miał na karcie do WYBORU - 1, słownie JEDNO! nazwisko gościa kandydującego do senatu. Czegoś takiego nawet najdurniejsze audiotele nie organizowało dotychczas.

czwartek, 17 czerwca 2010

Pączkowa ankieta

została niestety popsuta przez google, ale to nie przeszkodzi nam oczywiście wyciągnąć budujących wniosków, z których wynika, że:
policjanci w amerykańskich filmach pączki jedzą albo nie, w zależności od tego, jak mają napisane w scenariuszu i proporcjonalnie do stopnia własnej łagodności.
Nie ma też pewności, czy to, co jedzą to na pewno pączki.

W oczekiwaniu na kolejną bezcenną ankietę, proponuję lekturę drugiego rozdziału powieści obyczajowej, której akcja toczy się w Dyrdymałach, a którą przeniosłam do Nietoperza, bo tam jest jej miejsce:

Jakieś pomysły w związku z tytułem? A z propozycji zrobimy następną ankietę. Może nam się nie popsuje ;)

wtorek, 15 czerwca 2010

Historia na razie jeszcze bez tytułu

Woda płynęła szerokim strumieniem. Porywała za sobą bezlitośnie wszystko, co stanęło na jej drodze. Po dwóch tygodniach deszczu spływające z gór potoki zmieniły się w dziki żywioł, który niszczył, wyrywał, szarpał, tarmosił i porywał. Wały ziemne nic nie pomagały, mosty ledwo zipały pod naporem wściekłej, spienionej brei.
Mara spojrzała na swoją suknię zabrudzoną błotem. Delikatne koronki wyglądały jak psu z gardła wyjęte. Próbowała je choć trochę wygładzić i przyklepać na długich nogach, ale bez większego powodzenia. Nienawidziła wyglądać byle jak. Wiedziała, że nic tak nie dodaje kobiecie uroku jak ładny strój i pewność siebie. Teraz przynajmniej jeden element odpadał. Trudno, trzeba będzie coś z tym zrobić. Wyjęła z błota pantofelek i z westchnieniem rozejrzała się wkoło. Część grobów była zdewastowana. Walały się wieka albo drzazgi po wiekach od tych tańszych, tandetnych trumien, ale nie było widać mieszkańców cmentarza. Czyżby się pochowali w grobowcach bogaczy albo w krypcie?
Nagle z tyłu znad samej skarpy rozległ się przeraźliwy wrzask i dało się słyszeć skwierczenie. To skwierczał wąpierz, który wypełzł nieopatrznie na powierzchnię, albo zostały wymyty. Nie było co do tego pewności. W każdym razie nie powinien był się pokazywać na zewnątrz, bo choć ciągle padało, noc jeszcze nie nastała. Jazgocząc paskudnie i dymiąc wąpierz pędził w kierunku jednego z dwóch najokazalszych grobowców w nadziei, że tym razem jeszcze zdoła uratować swój nędzny nieżywot. Mara patrzyła za nim ze złością i pomyślała, jaka to straszna szkoda, że nie skomli tak ta wredna, ruda Lamia, która się zawsze starała odbić któregoś z jej kochanków. Lamii jednak nie zagrażało światło dzienne. Może chociaż woda zniszczyła i jej sukienki?
Mara stanęła na imponująco długich nogach. To im przede wszystkim zawdzięczała zainteresowanie mężczyzn. a także wiotkiej talii, jasnej skórze, prawie przezroczystej, długim, czarnym włosom i powłóczystemu spojrzeniu. Spowijała ją atmosfera zmysłowości, zagadki i obietnicy. No i Mara pchała się do łóżka. Taką miała naturę, a tej prawie żaden mężczyzna nie potrafił się oprzeć. To dlatego tracili dla niej głowy. Niektórzy dosłownie, jeśli Mara nie żywiła się przez dłuższy czas. Czasami najzwyczajniej w świecie zapominała się z głodu i wtedy chłeptała nieco zbyt dużo. No cóż, shit happens, jak mawiał lord Drake. Ciekawe, gdzie był teraz ten domniemany Anglik z wyższych sfer.
Z obrzydliwym ciamlaniem Mara postąpiła kilka kroków. Pantofelki grzęzły w błocie i trudno było się poruszać po zazwyczaj spokojnym cmentarzu w Dyrdymałach, niewielkiej wsi, niegdyś należącej do hrabiego Pąckiego. To była jednak daleka przeszłość i nie należało nią sobie zaprzątać głowy zwłaszcza w obliczu szalejącego żywiołu. Żywioł tymczasem szalał jak nigdy wcześniej, odkąd Mara, siódme dziecko rejenta i panny z dobrego domu, oddana w dzieciństwie na nauki do szkoły prowadzonej przez zakonnice, a potem żona miejskiego rajcy, ale przede wszystkim kochanka prawie całej męskiej części rady miejskiej, zeszła z tego świata i zamieszkała w miejscowych zaświatach, a konkretnie na cmentarzyku w Dyrdymałach. O ile już wcześniej cmentarzyk nie był specjalnie okazały, to teraz brakowało go w dobrej jednej trzeciej. Leżący na skarpie nad zwykle nieszkodliwą i spokojną rzeczką, był częściowo podmyty. Skarpa urywała się gwałtownie, a w dole burzyła się spieniona i brudna woda. W zapadającym zwolna zmierzchu było widać coraz gorzej, ale Marze się zdawało, że dostrzega jakieś kości. Pewnie nieboszczyk, który dokończył żywota i zamiast się cieszyć urokami zaświatów, pozwolił się pożreć robakom. Nie warto było teraz rozważać, czy to lepsze rozwiązanie, czy też gorsze niż to, które spotkało Marę i kilku innych umrzyków. Należało ich raczej odnaleźć i to szybko, bo deszcz nie ustawał. Jeśli tak będzie wymywać cmentarz, to co się z nimi stanie? Mara chwyciła pantofelki w garść i przytrzymując koronkową suknię utaplaną błotem ruszyła dziarsko w kierunku budowli z kamienia.
Dwa kamienne grobowce stały obok siebie w tej lepszej części cmentarza. Oba piętrowe nie wiedzieć czemu, zupełnie, jakby nieboszczyk nie miał nic lepszego do roboty, jak ganiać po piętrach. Właściwie musiałby latać, bo schodów nie było. W sumie chodziło tylko o rozmiar, o przewagę. Choćby i po śmierci. Obaj fabrykanci konkurowali między sobą przez całe życie i – o, ironio! – ten, który zmarł jako drugi, miał wreszcie szansę na większy grobowiec niż imponująca budowla chroniąca doczesne szczątki jego odwiecznego konkurenta i wroga. Tak to sprawiedliwości stało się zadość, a zmagania obu wielkich mężów i ich ambitnych rodzin przeniosły się w zaświaty. Zyg, zyg marcheweczka. Jedyny pożytek z grobowców był taki, że umarlacza społeczność cmentarza w Dyrdymałach mogła się tam spotykać nie strasząc okolicznych mieszkańców włóczeniem się po nocy. Mara przeczuwała, że tym bardziej teraz, kto nieżyw, tam właśnie się schronił.
Pchnęła ciężkie, zdobne okuciami drzwi do grobowca. Powitało ją radosne szczekanie Fafusia, białego szpica świętej pamięci hrabiny Pąckiej. Również Fafuś wyglądał mniej elegancko niż przez ostatnie dziewięćdziesiąt lat. Sierść miał zmierzwioną i posklejaną, ale humor psinie dopisywał jak zwykle.
- Fafulki moje, wracaj do pańci! – hrabina unosiła się nad posadzką ze szczotką w ręku. – Wyczeszemy futerko, nio, nio, malutki.
Hrabia uniósł delikatnie brew. Szanowna małżonka okazywała czułość swojemu pupilkowi w sposób nieco egzaltowany, ale hrabia już dawno zdążył się do tego przyzwyczaić. Hrabina była w ogóle niezwykle życzliwą osobą, choć czasem lubiła wetknąć szpilę. Westchnął tylko pogodzony z losem i uśmiechnął się do Mary.
- Witaj, moja droga. Jesteśmy prawie w komplecie.
Mara potoczyła spojrzeniem po obecnych. Poza hrabiostwem był tu wąpierz Szymon, którego dopiero co widziała skwierczącego na cmentarzu, martwiec Wiktor i jego wierny ghul, ruda Lamia, Sylvio, który najwyraźniej szykował się do wyjścia, strzyga Monika zajęta piłowaniem swoich ptasich szponów i Tamara, wyjątkowej urody sukub. Mara lubiła Tamarę, choć była ona dla niej konkurencją, ale miała łagodny charakter, jeśli nie liczyć podsysanych z krwi młodzieńców i była miła wobec własnego gatunku. W przeciwieństwie do Lamii. Mara z przyjemnością zauważyła, że suknia Lamii była równie sponiewierana przez wodę i błoto jak jej własna. Choć tyle!
- A gdzie Stefan i Alonzo? – spytała Mara.
- Ten nicpoń Alonzo znowu wyciągnął Stefana na wódkę – odparł zatroskany hrabia. – Wykończy mi nieboraka pijaczyna przeklęta.
- Gdyby Stefan nie chciał pójść, to by nie szedł – zauważyła chłodno i logicznie hrabina. – Zawsze same z nim kłopoty. Ostatni do roboty, pierwszy do kieliszka. Nie wiem po co go trzymasz.
- Już go nie trzymam od dobrych dziewięćdziesięciu lat – odgryzł się hrabia.
- A Drake? – Mara nie lubiła, kiedy Pąccy się kłócili w obecności innych upiorów. Uważała to za brak ogłady.
- Nie widzieliśmy go od trzech dni – stwierdziła hrabina wyczesując starannie sierść swojego pupilka.
- Kiedy ja go widziałam ostatni raz – włączyła się do rozmowy Monika – usiłował przekonać proboszcza, że należy mu się miejsce w krypcie.
- I co? – zainteresował się Szymon, który również uważał kościelną kryptę za miejsce godziwe i bezpieczne dla wampira.
- Zapomnij – ucięła Monika. – W proboszcza Mątwickiego jakby sam diabeł wstąpił. Wrzeszczał jak szalony, biegał z kropielnicą i groził, że sprowadzi egzorcystę, żeby wreszcie położyć kres bezhołowiu umarlaków. O nas tak mówił, wyobrażacie sobie?
- Ba! Właściwie trudno mu się dziwić – zauważył przytomnie martwiec Wiktor.
- Yyyyyy – przytaknął inteligentnie ghul.
- Tak czy inaczej mamy poważny problem. Nasze groby są zniszczone, połowa cmentarza zniknęła i proboszcz będzie musiał zrobić z tym porządek. My tymczasem zostaliśmy na lodzie. Na pomoc gminy raczej nie mamy co liczyć, a mój majątek już dawno temu uwłaszczony – podsumował gorzko hrabia.
- Chyba miałeś na myśli mój majątek? – rzuciła kąśliwie świętej pamięci małżonka.
Hrabia machnął tylko ręką.
- Trzeba się ułożyć z proboszczem. W krypcie jest dużo miejsca i każdy znajdzie dla siebie przytulny kąt. No chyba, że się przeniesiemy do pałacu. Ale wtedy przyjdzie nam mieszkać z samym urzędem.
- To nie jest takie złe rozwiązanie – zauważyła Lamia. – Będzie dostęp do świeżych urzędników.
- Wolę ich dopadać po zmroku. – zauważyła Monika. – Tam strasznie dużo ludzi się plącze przez cały dzień. Hałasują, łażą. marudzą. I nie lubię, kiedy wrzeszczą na mój widok. To mnie stresuje.
Tamara ze współczuciem objęła paskudę.
- Nie przejmuj się, Moniko. Ludzie są tacy nieodpowiedzialni.
- W każdym razie musimy się zdecydować krypta czy pałac. Budowa nowego cmentarza chwilę potrwa. Potrzebne nam wygodne lokum, a tu się nie mieścimy i nie ma co tracić energii na daremne kłótnie. Osobiście jestem za kryptą – hrabia podniósł palec do góry.
- Ja w zasadzie też – przychylił się Wiktor de hrabiowskiej decyzji. – Ale może zaczekajmy z podjęciem ostatecznej decyzji, aż wrócą Alonzo i Stefan. Może i lord Drake znajdzie się do tej pory.
- No to tymczasem – wystrojony Sylvio wychynął z mrocznego zakątka. – Jak zdecydujecie, to mi powiedzcie tylko. Jestem za.
- Tak ci spieszno? Może raz zostaniesz i wysilisz mózgownicę? Głową też czasem można popracować, a nie tylko ganiasz za tymi babami – hrabia czuł się w obowiązku strofować młodego.
- O, przepraszam. To dama a nie baba. Zaniedbywana mężatka ściślej rzecz biorąc – fuknął urażony Sylvio. – A mnie wzywa obowiązek i natura podróżnika!
- Taaa. To ta natura doprowadziła cię tu, gdzie jesteś. Gdyby mąż nie wrócił wcześniej z podróży, to może twoje kosteczki już by dawno popłynęły z nurtem rzeki, a ty nie szwendałbyś się po nocach za babami – zauważył Wiktor.
- Hyhyhyhy – ucieszył się ghul.
- Paszła, tępa pokrako – rzucił Sylvio zakładając bardzo szykowną skórzaną kurtkę. – Wracam szybciutko. Na pewno i tak niczego nie wymyślicie do tego czasu.
Kiedy Sylvio otworzył drzwi grobowca, do wnętrza wdarł się kolejny podmuch wiatru i strugi deszczu. Fafuś szczeknął z dezaprobatą.
- Jak ich spotkam w mieście, to powiem, żeby szybko wracali na naradę – rzucił jeszcze Sylvio i zamknął ciężkie drzwi.
Na chwilę w grobowcu zapanowała cisza i słychać było tylko szelest przypalonej skóry łuszczącej się z wąpierza Szymona. W tej ciszy szelest brzmiał irytująco.
- Może powinieneś zajrzeć do babki Maćkowiakowej? – zauważyła niby to życzliwie Lamia. – Da ci jakiejś mikstury i przestaniesz się łuszczyć.
- Tak, żeby mnie zamieniła w ghula? – Szymon poczuł się wyraźnie urażony propozycją. – Babka już stara, wszystko jej się we łbie miesza. Myli formuły, mikstury, zaklęcia. Nie chcę być jak ten tu idiota.
Wskazał ruchem brody na ghula.
- Yyyyy – zauważył trupojad widząc, że zebrani skierowali na niego swoją uwagę.
- Nie ma się co kłócić. Teraz musimy być zwarci i solidarni – przemówił hrabia.
- Niby słusznie – zauważył Wiktor – ale gadasz pan hrabia jak jaki związek zawodowy a nie jaśnie pan.
- Nie ma się co czepiać szczegółów – prychnął hrabia.
Zaś hrabina natychmiast skorzystała z okazji:
- Zawsze miał socjalistyczne ciągoty. Ledwo obroniłam majątek za życia.
- Może właśnie dlatego cię w końcu utłukli i majątek odebrali – zauważył hrabia z przekąsem.
- Pfff... – Pącka wzruszyła ramionami.
- Ja też bym wolała kryptę – odezwała się Mara ucinając kłótnię i wracając do tematu. – Niepostrzeżenie się nie da, Trzeba się zastanowić, jak proboszcza Mątwickiego przekonać.
- Może Alonzo zrobi nowe witraże? A my wyremontujemy kościół?
Tamara miewała czasem dziwne, ale trafne pomysły. W końcu Alonzo był artystą i to zdolnym. Stoczył się przez pijaństwo, teraz jednak nie groziło mu, że stoczy się jeszcze bardziej. A nawet jako nieboszczyk lepiej znosił działanie alkoholu. Może po śmierci odnajdzie swoją drogę artystyczną?
- Rozpije wikarego na amen – zachichotał Szymon. – Ale warto spróbować.
Świst wiatru na zrujnowanym cmentarzu przybrał na sile, a w niewielkim okienku grobowca zatrzęsły się szybki z grubego szkła. Przynajmniej te, które się jeszcze uchowały. Nawet tu słychać było szum wody niewinnej niegdyś rzeczki, która przemiesiła się w rwący żywioł i zabierała ze sobą wszystko, na co natrafiła po drodze.
Mieszkańcy cmentarza w Dyrdymałach musieli się mocno spiąć, jeśli chcieli przetrwać wściekły atak Matki Natury.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Wyprzedaż

Jestem tak źle nastawiona do rzeczywistości, jak dawno nie byłam. Czuję się przymusowo zaproszona na wielką wyprzedaż, gdzie mam do wyboru rzeczy, które od dawna dobrze znam i jeśli ich do tej pory nie kupiłam, to nie bez przyczyny. Wykłada mi się na ladę:
stary płaszcz z przykrótkimi rękawami,
sweter, co się dawno popruł na szwach,
spodnie uszyte koślawo,
jaskrawe bolerko,
szpetną spódniczkę
i pantofelki dla lachona oraz kilka innych badziewnych rzeczy.
I po pańsku mówi mi się: wybieraj.
W dupie z takimi wyborami. Chcę rzeczy ładnych, w dobrym gatunku i w dobrym guście, a te stare szmaty wybierajcie sobie sami!

P.S. Prywata będzie: proszę zajrzyj tutaj i kliknij całkiem subiektywnie, co Ci się podoba a co nie. A jak Ci się nie chce, to nie zaglądaj i nie klikaj w ankiecie ;)

czwartek, 10 czerwca 2010

Pechowi filozofowie

Pogrążona jestem teraz w siedemnastowiecznych Chinach i niejakim Wangu Fuzhi, u nas kompletnie nieznanym, ale co my tak naprawdę wiemy o Chinach? :) Na pocieszenie mogę powiedzieć, że wielka Europa też niewiele wie, choć to żadne usprawiedliwienie dla nas.

Siłą rzeczy mam więc nastawienie kontemplacyjne do świata i ludzi i stwierdzam, że:
filozof ma przechlapane, bo czego nie wymyśli i nie wyjaśni, to ludzie i tak przekręcą.
Taki np. Fryderyk Nietzsche. Czy to jego wina, że pokochał go Adolf Hitler?
Tak się paskudnie złożyło, że Hitlera kojarzyło więcej ludzi niż Nietzschego, niestety i choć ten drugi był pierwszy, to na koniec okazał się drugim i najpierw było hasło Hitler, a potem dopiero Nietzsche.
Wyszło na to, że Nietzsche został ideologiem faszyzmu, co jest wielkim nieporozumieniem. Co najmniej.

Podobny los spotkał Wanga Fuzhi, który, jak wspomniałam żył w XVII wieku, bardzo trudnym okresie dla Chin, które wtedy zostały rozjechane, dawna dynastia upadła, a obce ludy stepowe (których my i tak nie odróżniamy, ale dla Chińczyków byli bardzo obcy - założyły dynastię mandżurską i nakazały noszenie warkocza! Hańba najstraszliwsza dla Chińczyków! Ten warkocz, który widzicie w starych filmach kostiumowych kung-fu to kwintesencja poddania Chin obcej władzy.
Wang bardzo nad tą niewolą ubolewał i myślał, i myślał, i pisał, aż powstał z tego system, który po latach określono jako filozofię "nacjonalistyczną". A należy rozumieć ten termin jako... powiedzmy w dużym uproszczeniu ideologię nie całkiem nieprzychylną obcym, którzy nas najechali, zagrabili i chcieli wytrzebić naszą kulturę. W sumie, dlaczego mielibyśmy im być przychylni? Bardzo też pan Wang podkreślał zależy rdzennie chińskiej myśli i kultury.
Z tego też powodu Wanga Fuzhi ukochał sobie szczególnie znacznie późniejszy przywódca Mao i tak się porobiło, że jeśli już ktoś słyszał o Wangu, to przeważnie w kontekście - "maoistyczny filozof". A jaki on może być maoistyczny, skoro znacznie wcześniejszy? Taki sam pechowiec jak Nietzsche.
I bądź tu człowieku filozofem!

P.S. Ludzie to w ogóle czasem słyszą coś innego, niż mówimy. Albo my mówimy coś innego, niż oni słyszą. Tak czy inaczej, nikt nas nie słucha ;)

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Panna Marple i inne detektyfki

Przeczytałam polecany przez koleżankę Pieprzową "Trzeci znak" islandzkiej autorki, której nazwisko jest znacznie łatwiejsze do wymówienia niż nazwa wulkanu i brzmi Yrsa Sigurdardottir i bardzo dobrze zrobiłam, że przeczytałam. Czyta się zresztą jednym tchem, więc nie mam aż tak wielkiej zasługi, a nazwy są o wiele prostsze niż się przyzwyczailiśmy. I tak oto wulkan, który tam się pojawia przelotnie to Hekla.
Prawda, że jak się chce, to można prościej?
Nie opowiem fabuły, bo wtedy nie ma frajdy z czytania, a warto. Za to pomyślałam sobie, jak daleko odbiega obecnie typ takiej pani detektyw w porównaniu do jednej z pierwszych kobiet-detektywów czyli panny Marple. Kurczę zupełnie inne czasy. Ta nowoczesna bohaterka jest matką, bywa też kochanką i jak to kobieta zajmuje się nie tylko pracą, garami, dziećmi, ratowaniem świata, ale i detektywuje w wolnych chwilach.
Troszkę oszukuję, bo to śledztwo akurat prowadziła w ramach pracy, choć nie jest policjantką tylko prawniczką.
A właśnie! Nie znam książki o dzielnej policjantce. Ani komiksu. Jakoś żadna kapitan Żbik mi nie przychodzi do głowy.
Historia jest pokręcona, z czarownicami w tle, "Młotem na (te) Czarownice", szurniętymi pomysłami bogatych i mniej bogatych bachorów, zdradzie i zemście zza grobu, a jednak nie widzę w niej zapowiadanej na okładce mrocznej mroczności. No chyba, że historyczna mroczność.
Nawet się zastanawiałam, dlaczego tak się stało, bo w sumie możnaby to samo napisać jako dzieło straszliwe, straszące i ponure. I doszłam do wniosku, że na brak mroczności wpływają chyba język autorki, lekki, prosty i zabawny oraz sama postać głównej bohaterki, która zajmując się tą dziwną sprawą stoi tak mocno na ziemi - bo tego od niej wymaga życie codzienne, choćby rodzinne - że w efekcie ma gigantyczny dystans do największej mroczności nie z tego świata.
I to mi się bardzo spodobało, mam na myśli typ bohaterki (nowoczesna, bystra, samodzielna - a jednak! - kobieta ;) przyłapana na tym, jak funkcjonuje między pracą, choćby w jej najdziwaczniejszych przejawach, a życiem.
Morał: prawdziwa kobieta mroczności się nie boi!
Bo jakby nie ma kiedy ;)

niedziela, 6 czerwca 2010

Państwo w środku Europy, XXI wiek

Rozdział 1.
Organizacja Rodzina katolicka - Profanacja zwłok ludzkich
piątek, 06 marca 2009 15:54 (dokument przekazany do prokuratury)

"Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w sprawie kontrowersyjnej wystawy„Bodies... the exhibition”.
Pan Andrzej Janecki, Prokurator Okręgowy w Warszawie
ul. Chocimska 28, 00-791 Warszawa

Od kilku dni media tradycyjne i elektroniczne rozpisują się o kontrowersyjnej wystawie „Bodies... the exhibition” autorstwa amerykańskiego lekarza Roya Glovera, która ma być czynna w Centrum Handlowym Blue City w Warszawie od soboty 21 lutego br. przez najbliższych kilka miesięcy. (...)
Naszym zdaniem, ta ekspozycja nie ma nic wspólnego z kulturą i edukacją. Przekroczono w niej nie tylko dopuszczalną granicę estetyczną, ale także etyczną, bowiem dokonano świadomej profanacji ludzkich zwłok, co może być uznane za złamanie art. 262 Kodeksu Karnego, który w par. 1 stwierdza, że „kto znieważa zwłoki (…) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. W naszym przekonaniu wystawianie zwłok ludzkich na widok publiczny w celach o charakterze jednoznacznie rozrywkowym (o czym w danym przypadku świadczy chociażby lokalizacja wystawy na terenie centrum rozrywkowo-handlowego) stanowi niewątpliwie akt znieważenia zwłok, i jako takie wyczerpuj znamiona przestępstwa określonego w/w przepisem Kodeksu Karnego.
Ponadto podejrzewamy, że organizatorzy wystawy mogli złamać przepisy ustawy z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych, w szczególności zaś art. 10 ust. 2, w myśl którego jedynym prawnie dopuszczalnym przeznaczeniem zwłok ludzkich innym niż pochówek może być przekazanie zwłok „do celów naukowych publicznej uczelni medycznej lub publicznej uczelni prowadzącej działalność dydaktyczną i badawczą w dziedzinie nauk medycznych” (...)
Gdyby nasze podejrzenia co do popełnienia przestępstwa się sprawdziły, wnosimy o podjęcie stosownych działań, które spowodują zamknięcie wystawy i usunięcie jej z terenu Rzeczypospolitej Polskiej, a także ściganie i ukaranie sprawców.

Posłowie na Sejm RP:
Artur Górski
Mariusz Błaszczak

Rozdział 2.
25 maja br. "Wiadomości świętokrzyskie" podają:
"Policjanci z Opatowa w niedzielę otrzymali informację, że w jednym z grobowców na cmentarzu w Strzyżowicach doszło do profanacji zwłok. Sprawca wyjął z trumny kości i położył je obok niej.
- W pierwszych dniach maja tego roku na tym cmentarzu doszło do zbezczeszczenia grobu. Sprawcą okazał się 21 -letni mieszkaniec gminy Opatów. Wstępnie przyjmujemy, że wówczas dokonał profanacji także tego grobowca. Rodzina dopiero w niedzielę zauważyła, że ktoś naruszył spokój zmarłego- powiedziała Agata Frejlich, oficer prasowy KPP Opatów.
Policja poszukuje młodego mężczyzny."

Rozdział 3.
6 czerwca 2010 Procesja z relikwiami ks. Jerzego - Onet
"Rozpoczęła się kilkugodzinna procesja z relikwiami ks. Jerzego do Świątyni Opatrzności Bożej. Dwunastokilometrowa trasa wiedzie od pl. Piłsudskiego - Traktem Królewskim - do Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie. Na poszczególnych odcinkach relikwie będą niesione przez przedstawicieli różnych środowisk oraz parafii. Ks. Jerzy Popiełuszko został dzisiaj ogłoszony błogosławionym."

piątek, 4 czerwca 2010

Skąd się wzięły dyskusje na temat różnic?

Adam i Ewa tworzyli idealną parę:
On nie musiał wysłuchiwać, za kogo ona mogła wyjść za mąż.
Ona nie musiała wysłuchiwać jak gotowała jego matka.

Różnice widziano zawsze, bo takich różnic trudno nie zauważyć, choćby gołym okiem. Świat turlał się utartymi ścieżkami, aż pewnego pięknego dnia, kobiety postanowiły przekonać mężczyzn, że choć inne, to wcale nie są od nich gorsze. W nowoczesnym społeczeństwie rola kobiet zaczęła się gwałtownie zmieniać. U podstaw tych zmian był rzecz jasna ruch feministyczny, który rozpoczęły jeszcze w XIX wieku amerykańskie i angielskie sufrażystki. W wieku dwudziestym pojawił się ruch zwany feminizmem socjopolitycznym, który polegał przede wszystkim na walce z dyskryminacją kobiet oraz wszelkimi przejawami nierówności zachodzącymi sferze społeczno – kulturowej, między innymi prawo wyborcze. Mniej więcej w latach sześćdziesiątych XX wieku, pojawił się inny nurt tzw. feminizm akademicki. Charakteryzowała go postawa intelektualna wobec zjawiska płci. Ten nurt postawił sobie za cel stworzenie podbudowy myślowej dla feminizmu socjopolitycznego.
Nawiasem mówiąc twórcą terminu „feminizm” był Charles Fourier (1772-1837), krytyk kapitalizmu i socjalista utopijny. W jego pojęciu „feminizm” oznaczał prawo każdej kobiety do posiadania czterech kochanków równolegle. Było to jedno z pierwszych wyraźnie sformułowanych praw człowieka. Dlaczego akurat czterech, tego dokładnie nie wiadomo. W każdym razie termin pozostał, choć jego definicja się zmieniła, i to radykalnie. Tyle tytułem dygresji.
Wracając do feminizmu akademickiego i lat 60. wraz z jego postulatami pojawiły się nowe problemy. Mianowicie wyszło szydło z worka i okazało się, że nie wystarczy rozgraniczyć płeć biologiczną, ponieważ bardzo istotne są relacje zachodzące w społeczeństwie i kulturze, czyli tak zwana płeć kulturowa i płeć społeczna określane mianem gender.
Wyodrębniono wreszcie trzy podstawowe kategorie podziałów między płciami:
Pierwsza z nich uznaje płeć biologiczną za podstawową, decydującą o funkcjonowaniu człowieka w przestrzeni społecznej. Druga jest kompromisem: płeć biologiczna jest pierwotna, jednak płeć kulturowa pełni w życiu istotną rolę, będąc czynnikiem konstruującym tożsamość człowieka. Trzecia natomiast całkowicie odrzuca jakikolwiek wpływ płci biologicznej na kształtowanie tożsamości uznając, że jedynie płeć kulturowa wpływa na tożsamość jednostki.
Każdy może samodzielnie zdecydować, która wersja jest mu bliższa opierając się na podstawach naukowych, socjologicznych i kulturowych oraz własnym doświadczeniu. Badacze nie są zgodni co do tego, więc i my, zwykli zjadacze chleba nie musimy. Badania tymczasem rozwijały się nadal i z czasem dowiodły, że również w ramach danej płci sprawy nie są całkiem proste, bowiem jak wiadomo nie wszyscy stuprocentowo czujemy się kobietami bądź mężczyznami.
Płeć biologiczna jest z pewnością czynnikiem pierwotnym, trudno jednak wykluczyć znaczenie czynników społecznych i kulturowych, które nieuchronnie towarzyszą każdemu z nas w kolejnych etapach życia. Toteż nie będziemy ich pomijać w tej wędrówce przez zawiłości naszych wzajemnych, damsko-męskich relacji, przepychanek i chwil zgody, kiedy to kochamy się jak pies z kotem.

Ale po kolei. Nie zapominajmy, że to różnice przyciągają nas do siebie.
Na początku była randka.

P.S. Przedstawię Wam kilka fragmentów książki przygotowywanej do druku, ponieważ jestem ciekawa Waszej opinii. To tak w ramach zabawy-doświadczenia.

wtorek, 1 czerwca 2010

Nie spodziewałam się, że zobaczę

coś takiego w tym czasie i tej przestrzeni. Tymczasem, pewnie pracownicy zieleni miejskiej, zrobili mi fantastyczną niespodziankę. Posprzątawszy pięknie świeżo skoszoną trawę, ustawili na moim ulubionym placu przecudnej urody strachy na wróble!
Nie byłabym bardziej zaskoczona, gdybym zobaczyła lądujące UFO z głośnym komunikatem: Przybywamy w pokoju!

Pejzaże w miastach zajęły reklamy. Czasem zasłaniają całe połacie budynków wręcz dzielnic. Przyzwyczailiśmy się już do takich widoków, choć nie wiem czy to dobrze. Pewnie zwykły mechanizm przystosowawczy. Może dlatego ucieszyłam się jak dziecko na widok strachów.
Kurczę jak niesamowita jest przepaść między prostymi, pięknymi "przedmiotami", a taką na przykład paszczęką zajmującą pół budynku pod pretekstem reklamowania pasty.

Strachy utwierdziły mnie w przekonaniu, że wcale nie musimy się zgadzać na tzw postęp rezygnując z piękna. Tylko jak przekonać o tym UFO, które wbrew komunikatom wcale nie przybywa w pokoju?