czwartek, 28 października 2010

Dziady

Sąd okręgowy w Trenczynie na Słowacji wezwał listownie 192-letnią Katerinę Janikovą, aby umożliwić potwierdzenie jej zgonu. Katarina Janikova urodziła się w 1818 roku, i zmarła prawdopodobnie w 1887 roku, ale nie odnotowały tego żadne oficjalne dokumenty. Jej prawnuk, 70-letni Pavol Petruszek wystąpił do sądu o zamknięcie ciągnącego się od lat postępowania spadkowego i uznanie prababki za zmarłą.

Rzecznik sądu tłumaczył, że bez potwierdzenia zgonu nie można kontynuować postępowania spadkowego, które toczy się w sprawie niegdysiejszego majątku Janikovej. Jednocześnie sąd zdaje sobie sprawę, że "jest mało prawdopodobne", aby kobieta wciąż żyła - dodał. Jednak zgon można potwierdzić dopiero, jeśli wezwana do stawiennictwa osoba nie zareaguje na wezwanie w ciągu 12 miesięcy od jego wysłania.

Skoro prawodawca wykazał tyle wyobraźni, że wymaga stawienia się 192-letniej pani Kateriny, żeby coś udowodnić, to, mam nadzieję, że Wysoki Sąd nie okaże zdziwienia, jeśli zainteresowana pojawi się i zaświadczy. Wszak zbliża się wyjątkowy moment, kiedy to wg bardzo wielu tradycji bramy między światami otwierają się na oścież...

środa, 27 października 2010

Miara miłości mężczyzny

To jednak nie jest mycie samochodu ukochanej kobiecie. To Jego cierpliwość w oczekiwaniu, aż kobieta jako ta poczwarka w kokonie, wreszcie się wykokoni i zamieni w motyla.

Zatrzymałam się wczoraj nieco dłużej przy półce z kosmetykami do ciała. Wiadomo, że przyjemnie jest sobie sprawiać przyjemność kupowaniem i wsmarowywaniem w siebie produktów, które nas czynią pięknymi, choć samo wsmarowywanie poparte leżeniem na kanapie niewiele daje.
Jestem lekko skonsternowana ilością i różnorodnością produktów - wiadomo, chodzi o to, żeby nas wydoić całkowicie, ale co jeśli?...

Smarowidła do całego ciała o przeróżnym (teoretycznie) działaniu to jeszcze małe miki, ale wątpliwości mnie opadły przy osobnych produktach na wypchnięcie tego i owego oraz wessanie czegoś innego. A co jeśli pomylę tubki i wsmaruję w biust specjalny preparat na wyssanie ze mnie tłuszczu? A resztę wsmaruję odwrotnie?
Część produktów jest też takich, że nie wystarczy się posmarować, trzeba się jeszcze owinąć folią (spożywczą?) na całą noc.
Mając też pod ręką maseczkę błotną albo wulkaniczną można się przyozdobić po całości i jako ten Potwór z bagien ruszyć do łoża.
Mężczyzna, który na ten widok nie ucieknie z krzykiem musi kochać!

No a o poranku suniemy do łazienki, gdzie możemy sobie zaśpiewać przy goleniu. W końcu są powody do radości, jeśli mężczyzna kocha nas tak bardzo ;)

P.S. Przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że może też być inna przyczyna braku ucieczki: nasz mężczyzna jest po prostu sparaliżowany strachem. Ale takim przypadkom należy się przyjrzeć indywidualnie i zaobserwować dodatkowe objawy jak brak tętna, zanikający oddech, oczy w słup, piana na ustach, lekkie rzężenie....

niedziela, 24 października 2010

Językoznawstwo netowe

Diabli mnie podkusili. Szukam, jak by tu spolszczyć "imię" pewnego DJ, który każe się zwać Doctor Will Spark You i w tym poszukiwaniu natchnienia, wrzuciłam sparka w google i kliknęłam tłumacza :D
Ten niezwykły wynalazek zawsze mi dostarcza wiele radości, nie zawiódł mnie i tym razem przenosząc do artykułu:

Urzędnicy obawiają meczet podpalenie wznieci więcej przemocy

"Cena tag" graffiti natryskiwane na ścianie; "Kto nie jest to terrorystycznych w każdym znaczeniu tego słowa," Barak deklaruje.

Premier Beniamin Netanjahu "zdecydowanie potępiła" sprzed świcie podpalenie ataku poniedziałek na meczet na Zachodnim Brzegu, rzekomo przez Żydów, którzy wypisali wyrazy "ceną" i "zemsty" na czarno hebrajskimi literami nad drzwiami kamień i spalił egzemplarzy Koranu .

W ciągu dnia, oburzony Palestyńczyków zebrane wewnątrz meczetu w Beit Fajar, położony w Gush Etzion, aby zobaczyć na własne wandalizmu, dodane do ich sceptycyzm zaangażowania Izraela w pokoju.

Jak mówił, palestyńskich mężczyzn w każdym wieku, zebrali się w sali gapić się na podziale teraz zaśmiecanie płytki na podłodze, a blackened dziury w dywanie.

Beit mieszkańców Fajar później modlił się w budynku wypełnione sadzą i starszego mężczyzny skandowali wersety z jednym z zwęglone Koran.

Teen przeforsował czarnego pyłu na ścianie palcem pisać po angielsku, "Love of Life".
Itd.itp...

Taaa. W kwestii Doca Will Spark You natchnienia nie znalazłam, ale za to nasunęło mi się kilka refleksji:
- Na świecie - jak glob okrągły - nie brakuje kretynów. Różnych rzeczy brakuje, ale kretynów akurat wszędzie jest pod dostatkiem.
- Choć kpię sobie z automatycznego tłumacza, to kiedy czytam te tłumaczenia, czuję się całkiem, jakbym czytała na Onecie cytaty z rozmów między przedstawicielami odmiennych światopoglądowo partii politycznych, kiedy to jedni o zupie, a drudzy o dupie. Chodzi mi o to, że oni muszą mieć w głowie takiego automatycznego tłumacza, który im przekazuje tekst dość specyficzny. W przeciwnym razie gadali by chyba na temat i rozumieli się wzajemnie?
- Wprawdzie ludzie mają język - w przeciwieństwie do innych istot żyjących - ale ten język do komunikacji najwyraźniej nie służy. Może powinniśmy jednak wypracować jakieś kody i tańce jak np. pszczoły? Gdyby tańczyli przed sobą rozmówcy o skrajnie odmiennych poglądach, mieliby mniej czasu i wolnych odnóży na kretynizmy.

Jakieś pomysły na DJ Doctora Will Spark You? :)

P.S. Swoją drogą za napis "ceną" można podpalić jak nic.

piątek, 22 października 2010

Językoznawstwo tramwajowe

Miałam okazję podziwiać wczoraj nowości językowe właśnie na przestrzeni mniej więcej czterech przystanków. Jest to jedna z przyczyn, dla których lubię tramwaje. W tramwajach są ludzie i ludzie gadają. Fakt, że przeważnie do telefonów - podejrzewam tak między nami, że za jakieś dwa pokolenia niemowlęta będą miały genetycznie wbudowaną słuchawkę w ucho, a drobny kolczyk przy ustach będzie szczególnie czułym mikrofonem - ale to inna bajka.
Na razie ludzie gadają metodą tradycyjną. Jak tylko wsiądą do tramwaju to zaczynają gadać. Tramwaj tymczasem jedzie, w przeciwieństwie do tego, co na kołach (gumowych znaczy) i stoi. Czasami mnie wkurza to gadanie, ale akurat wczoraj nic mnie nie wkurzało (poza naszymi politykami, ale to już norma) i czerpałam z mimowolnego podsłuchiwania wielką radość. Przyznaję, że też łza się w oku zakręciła - za sprawą gadającego nad moim uchem studenta - na wspomnienie słodkiego nieróbstwa czasów studenckich! Ach, co to były za czasy. Człowiek miał rzeczony czas, forsy jak lodu, niedokładnie wiadomo skąd, kondycję, urodę, młodość...
Teraz pozostała tylko młodość, uroda i kondycja, ale nie będziemy narzekać, bo i nie o to chodzi w tym poście.

Chodzi o język, sprytny i cwany, jak nie wiem co,wspaniałe odbicie czasów, obyczajów i stopnia rozwoju bądź degradacji ludzkości. Stoi nade mną student i paple (ci faceci teraz potwornie gadatliwi):
- No, dziś imprezka u X, potem idziemy do klubu... w piątek jedziemy na koncert, a w sobotę organizuję imprezę u siebie, to może byś przyszła? Ale tylko taki bifor robię, potem idziemy na otrzęsiny...

Czy ten "bifor" nie jest genialny? A jaki ekonomiczny! No i trudno nie zrozumieć, o co chodzi. Aż usta otworzyłam szeroko z podziwu, a jak tylko wróciłam do domu dopadłam syna, żeby potwierdzić zjawisko bifora. Potwierdził, że istnieje, ale on tym gardzi. Za to nie potwierdził istnienia aftera. Przez sekundę poczułam się rozczarowana, ale myślę sobie, że jednak zamiast się zniechęcać brakiem logiki języka (co mi przez sekundę przyszło do głowy) winnam go raczej podziwiać właśnie za jego niezłomną logikę!
Afterów nie ma, bo pewnie mało kto dożywa po biforze i imprezie właściwej!
Niech żyje język!

P.S. Czwartek był dniem niespodzianek. Kolejną była para młodych, przy czym on tachał własny plecak na plecach oraz jej torebkę (podręczną) rozmiarów walizki, a ona hasała luzem. Jakoś mnie nie przekonuje model macho noszącego moją torebkę, hm...

poniedziałek, 18 października 2010

Romantyzm

No i znowu wyszło szydło z worka! Moje poczucie romantyzmu tak dalece różni się od tego, co mi wciskają jako romantyzm, że - spójrzmy prawdzie w oczy - chyba jednak nie jestem szczególnie romantyczna i powinnam pogodzić z myślą, że kobieta wiotka i słodka to nie ja.

Widzieliście taką scenkę reklamową w TV? Jeśli nie, to nic nie tracicie. Trzy pańcie szczebioczą... chyba jakąś kawę reklamują, że niby najbardziej smakuje przy paplaniu... i taki tekst:

- A wiecie, jak mój dziadek oświadczył się babci? Włożył pierścionek zaręczynowy do bezy - mówi jedna pańcia.
- Jakie to romantyczne! - zachwyca się druga.
Trzecia nic nie mówi, trzecia jest i spojrzeniem potwierdza romantyzm tej chwili.

Przyznajcie się, co jawi się w Waszych umysłach, kiedy oczyma wyobraźni widzicie babcię pożerającą bezę z nieszczęsnym pierścionkiem w środku? Bo ja widzę:
- babcia się dławi i rzężąc straszliwie pada na ziemię;
- udaje się z babci wytrząsnąć pierścionek;
- babcia stawia oczy w słup, ale dzielnie połyka bezę oraz pierścionek, a potem przez tydzień wszyscy nasłuchują brzęku w nocniku, bo przecież nikt nie spuści pierścionka na zmarnowanie...

Powiem Wam, że ja w tym romantyzmu nie widzę ni dudu.
Ale może ktoś widzi to inaczej? :)

sobota, 16 października 2010

Bliskość

O bliskości - podobnie jak o innych delikatnych i subiektywnych uczuciach - trudno jest pisać, zwłaszcza, kiedy się nie ma zwyczaju pisać o sprawach prywatnych. Trudno może w życiu prawdziwym, bo scenarzyści radzą sobie z tym problemem doskonale.

"- Nawiązał pan kontakt z terrorystami?
- Dwóch zabiłem."

I co tu tyle kombinować?

P.S. Zapewne na hasło "bliskość", uaktywniła mi się reklama e-darling z propozycją dobrania idealnego partnera. Państwo widać nie wiedzą, jak się rozprawiamy z terrorystami na tym blogu.

wtorek, 12 października 2010

Świat według urzędu

Czasami odnoszę wrażenie, że technika i cywilizacja - bo cóż by innego? - sprawiają, że ludzie żyją w innym wymiarze, w którym mleko rośnie w sklepie w specjalnych kartonikach, świeże brokuły znajdują się wyłącznie w postaci sproszkowanej zupki, a błonnika uchowaj bóg nie należy szukać w marchewce, bo on jest przecież w aptece w tabletce.
Chyba w tym duchu należy interpretować bezcenną radę urzędu pewnego miasteczka, w którym zaczęły grasować dziki. Dzikie, dziki, żywe dziki, w dodatku lochy z małymi, Władze radzą sobie z problemem doskonale biorąc na przyczepkę policję i wszystkie służby miejskie.
Ponieważ jednak ludzie nic mądrego nie uradzili, wydano oficjalny urzędowy poradnik, a w nim stoi jak wół, że na wypadek spotkania z dzikiem, zaleca się "udawanie drzewa".

Uważam, że to bezcenna inicjatywa i całkiem nowatorska. Ja bym ją rozszerzyła. Można np udawać piorunochron w przypadku burzy, autostradę, statek kosmiczny... czemu nie? Nie bójmy się wyzwań! Poudawajmy! ;)

wtorek, 5 października 2010

Obroku!

Kto choć raz w życiu był koniem, ten wie, jak przyjemnie jest doczłapać do stajni. Ponieważ pracuję zadaniowo, regularnie się zaprzęgam, siodłam i ruszam.
Tak naprawdę to na początku wycieczki jestem źrebięciem, parskam i wierzgam, ale potem mi przechodzi. Przeszedłszy etapy klaczki, klaczy i starając się nie popaść w chabetyzm prę uparcie. Może dlatego przy końcu (prawie, prawie) czuję się jak muł.

Ogierem nie byłam nigdy, wałachem raczej też nie, ale to nie moja zasługa tylko Natury. Ważne, żeby nie skończyć jako krowa, bo i po co krowie siodło.
A Wy jakimi konikami jesteście?

Owoc mojego parskania znajduje się w blogu nietoperzowym.
Już jestem w ogródku, już witam się z gąską...