tag:blogger.com,1999:blog-42586057719842472642024-03-13T22:51:23.682+01:00Blog kobiety jaskiniowejEwa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.comBlogger368125tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-42779282129158344712017-02-20T11:18:00.000+01:002017-02-22T14:39:33.770+01:00Ravel (10) - część dziesiąta i ostatnia. Rozglądając się po hallu dworca Laverre pomyślał o olbrzymiej szklarni. Kopuła, przez którą przeświecało granatowe teraz niebo wznosiła się wysoko, jakby stawiali ją mityczni giganci. Za to delikatne, ażurowe konstrukcje przeszklonych ścian musiały być misterną robotą mrozu. Zadzierając głowę Laverre obserwował błyski światła na szybach i na kryształowych żyrandolach. Nie potrafił określić, jak wielka jest powierzchnia hallu wypełnionego tłumem, który bezustannie poruszał się i roił niczym owady na kawałku pożywki. Obecni nosili atłasowe stroje białe i czarne, które przywodziły na myśl karnawał w Wenecji. Nigdy tam nie był. A może był, ale zapomniał? Twarze zasłaniały maski ozdobione białymi i czarnymi piórami, a niektóre dodatkowo kryształkami. Laverre krążył w tłumie. Postcie zachowywały się jak goście na nudnym przyjęciu. Przemieszczali się uroczyście, sztywno, wymieniali słowa, ukłony, czasem przystawali i z tej lub innej strony dobiegał monotonny gwar rozmów. Laverre nie rozróżniał słów. Słyszał tylko pomruk, szum, brzęczenie jak w ulu. Zaraz po strojach i maskach najbardziej rzucały się w oczy paznokcie. Pomalowane czarnym, lśniącym lakierem. Te paznokcie go fascynowały. Spojrzał odruchowo na własne paznokcie. Też były czarne. Jego twarz również zasłaniała maska, a ciało otulała miękko atłasowa szata. Laverre nie przypominał sobie, kiedy zdążył się przebrać.<br />
- Trafiłeś! – ktoś najwyraźniej mówił do niego.<br />
- Czysty przypadek – przyglądał się mlodej kobiecie i narastało w nim przekonanie, że się znają. – Jechałem pociągiem, spotkałem Miśka, potem pilota. Okazuje się, że nic mu się nie stało. A potem znalazłem się tutaj.<br />
Usiłował tą gadaniną zyskać na czasie i przypomnieć sobie jej imię. Musiała coś wyczuć, bo spojrzała na niego uważniej zza czarnych piór maski.<br />
- Jak się nazywa to miejsce? – spytał w końcu.<br />
- Jesteśmy w Zajezdni.<br />
- Byłaś tu już kiedyś? <br />
Skinęła głową.<br />
- Ty też. Jak każdy z nas.<br />
- Kim oni są? – wskazał brodą na krążących gości.<br />
- Są tacy jak my.<br />
- To znaczy?<br />
Wzruszyła ramionami.<br />
- Strasznie wolno kojarzysz, Ravel. Wydawałeś mi się bystrzejszy.<br />
- Laverre.<br />
Irmina otworzyła szeroko usta, a wreszcie parsknęła śmiechem:<br />
- Udało ci się! Znaczy jemu.<br />
Poklepała go w ramię.<br />
Teraz on gapił się na nią i aż było słychać, jak myśli obracają się w jego głowie. <br />
- Nie powinno mnie tu być – wykrztusił wreszcie.<br />
Patrzyła rozbawiona.<br />
- Słyszysz? Nie powinno mnie tu być!<br />
- To wyjdź.<br />
Najwyraźniej z niego kpiła.<br />
- Jak się stąd wychodzi?<br />
- O, to proste. Znajdujesz wyjście, potem przez las i do pociągu. No chyba, że przez pustynię albo śnieg. Może też być samolotem, balonem, łodzią podwodną. Jak chcesz.<br />
Laverre spojrzał na postacie snujące się po Zajezdni, a potem ruszył w tłum.Nie poszła za nim.<br />
<br />
***<br />
<br />
A, byłabym zapomniała... Spokojnych snów :)<br />
<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-71332407594477682322017-02-18T11:39:00.003+01:002017-02-18T14:38:18.864+01:00Ravel (9)Znalazłszy się na wyludnionej o tej porze ulicy wciągnął powietrze głęboko do płuc. Ruszył przed siebie bez pośpiechu. Na końcu ulicy pojawiły się dwie osoby. Bardziej je było słychać niż widać. Do Ravela dotarł śmiech. Kiedy zastanawiał się, czy wyjść im naprzeciw, czy lepiej skręcić i uniknąć spotkania, za plecami usłyszał szum. Przeszedł go dreszcz. Czy to pogoń? Ale nie czuł lęku, który zwykle towarzyszył ucieczkom. Kątem oka zauważył światło. Odwrócił lekko głowę. To były reflektory samochodu. W ich blasku ulica rozbłysła. Jezdnia lśniła coraz bardziej. Nie tylko od światła, ale i od deszczu. Ravel podniósł głowę i wyciągnął dłoń przed siebie. Początkowo nie czuł niczego, ale zwolna skóra na jego twarzy i dłoniach stawała się coraz bardziej śliska, krople plątały się we włosy, skapywały na ramiona. Ravel przyglądał się zdziwiony. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek tak mocno i wyraźnie odbierał bodźce zmysłowe. Odwrócił się na pięcie, ale deszcz ani ulica nie zniknęły. Był nadal w tym samym miejscu dziwnie materialnym. Całkiem blisko warknął silnik i Ravel poczuł jak po kręgosłupie pełznie mu nieprzyjemny dreszcz. Znał irracjonalny lęk, ale ten lęk był inny. Połączony z poczuciem obcości. Nie należy do tego świata i zaraz wydarzy się coś strasznego. Złapią go i odeślą z powrotem. Odwrócił się gwałtownie. Zrobił krok i nagle poczuł, że czyjeś ręce łapią go i przytrzymują. Dopadli go! Tym razem go dopadli! Samochód przejechał wolno przed nim i wtedy do jego świadomości przebiło się jak przez mgłę:<br />
- W porządku, stary?<br />
Odwrócił głowę. Dziewczyna przyglądała mu się uważnie, a chłopak puścił jego ramię i uspokajał go gestem. Już się nie śmiali, jak przed chwilą. Wyglądali na zmartwionych.<br />
- Mogłeś wpaść pod ten samochód. Musisz uważać. Jak wchodzisz na jezdnię, lepiej, żeby akurat nic nią nie jechało. Wiesz, przyczyna – skutek.<br />
Ravel patrzył na nich bez słowa. Deszcz padał coraz mocniej.<br />
<br />
*<br />
<br />
Dzień budził się, a wraz z nim coraz więcej ludzi pojawiało się na ulicach. Do La Figi weszła elegancko ubrana kobieta. Widział, jak się mości się przy stoliku przed oknem przeglądając nowinki w telefonie. Chwila oddechu, zanim znów wciągnie ją w codzienny młyn. Kalina podała jej kawę. Porządkowała coś pod pulpitem baru. Dzień jak co dzień. <br />
Kobieta przy stoliku uśmiechnęła się odczytując wiadomość na ekranie. Zajęta wystukiwaniem odpowiedzi nie zauważyła mężczyzny, który jej się przyglądał stojąc po drugiej stronie ulicy. Ravel zastanawiał się, skąd mu się wzięło wrażenie, że zna obie kobiety. Może z pociągu, a może z końcowej stacji? Najlepiej pamiętał Irminę, ale widywał przecież mnóstwo osób, które przemykały się na wiele sposobów przez jego pamięć i świadomość. Z jednymi rozmawiał, z innymi nie. Czy kiedykolwiek rozmawiał z którąś z tych kobiet? Poczuł lekki zawrót głowy i zrozumiał, że musi sie skupić na tu i teraz, w przeciwnym razie stanie się znowu przezroczysty i znajdzie się nie wiadomo gdzie. Pomógł mu głos:<br />
- Nareszcie dotarłeś.<br />
Przed nim stała uśmiechnięta Kalina. Ujęła go łagodnie za rękę i pociągnęła za sobą.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-16643156798038978812017-02-17T11:57:00.002+01:002017-02-17T12:04:54.067+01:00Ravel (8)<br />
- Co robisz? – usłyszał głos Irminy tuż obok i odetchnął z ulgą. <br />
Oderwał dłonie od twarzy. Siedzieli na polanie. Pamiętał tę polanę z dzieciństwa. Znajdowała się za domem dziadków, zaraz na skraju zagajnika. Pamiętał też ten jałowiec i żywiczny zapach rozgrzanego powietrza. Poczuł, że drętwieje i rozprostował nogi, żeby się pozbyć nieprzyjemnego mrowienia.<br />
- Widziałem siebie – powiedział bez żadnego wstępu odwracając głowę do Irminy.<br />
Ona skinęła w odpowiedzi, jakby jej te słowa wcale nie zaskoczyły i patrzyła wyczekująco.<br />
- A ty? Też widziałaś kiedyś siebie? <br />
Patrząc mu w oczy Irmina raz jeszcze skinęła głową.<br />
- Co to znaczy twoim zdaniem?<br />
Wzruszyła ramionami.<br />
- Nie mam pewności. <br />
- A kim był ten ja, którego widziałem?<br />
- Myślę, że to druga strona ciebie – zaczęła Irmina ostrożnie. – Ja się widziałam kilka razy, ale za każdym razem natychmiast znikałam. Początkowo myślałam, że to złudzenie. Znikałam ja, ale też znikała ta ja, którą widziałam. Jakbyśmy się obie zapadały. Nie wiem, gdzie się podziewałam, kiedy tak znikałam, ale wiesz co? Zauważyłam w końcu, że jeśli się bardzo postaram, jeśli robię coś zajmującego, albo jeśli się bardzo uprę, wtedy zostaję dłużej, a ta druga znika. Wpadłam na to trochę przypadkiem<br />
- Myślisz, że istniejemy na zmianę? On albo ja? Razem być nie możemy? <br />
- Nie jestem pewna – Irmina wzruszyła ramionami. - W każdym razie mnie się nie udało ani razu. Zawsze nadchodzi ten moment, kiedy przestaję wiedzieć, co się dzieje.<br />
Ravel opuścił głowę i spojrzał na wodospad w dole, pod skarpą, na której siedzieli. Nie czuł wilgoci ani nie słyszał huku wody. Panowała cisza. Widok płynącej wody uspokajał, ale też otępiał. Ravel nie chciał ulec otępieniu, nie chciał zniknąć teraz. W ogóle nie chciał znikać. Czuł, że dzieje się coś bardzo ważnego i on musi to zrozumieć, Jak zrozumie, może zdoła coś zmienić. <br />
<br />
Leżał z szeroko otwartymi oczami. Nie widział, czy znajduje się w pomieszczeniu czy gdzieś na zewnątrz. Nie widział niczego, choć nie było ciemno. Nie miał poczucia, że znajduje się w zamknięciu, ale też nie czuł podmuchu wiatru, który mógłby być wskazówką. Jakby leżał w nicości. Pomyślał, że powinien znaleźć się w tamtym pokoju, w sypialni, gdzie widział siebie. Może tam zdołałby zrozumieć więcej. Może teraz był ten odpowiedni moment. Prawie nie oddychał. Zaczął odtwarzać obraz, ktory miał w pamięci. Stopniowo wyłaniały się kształty. Jak na życzenie malował się coraz wyraźniej zarys łóżka i pościeli, lustra na ścianie, mebli. Ravel czekał cierpliwie, bez ruchu, aż jego myśli się zmaterializują. Był gotów zmierzyć się z tajemnicą i własnym lękiem. Był więcej niż gotów. Musiał znaleźć potwierdzenie, zanim zada kolejne pytania. <br />
Spojrzał na podłogę pokrytą liśćmi, po których jakieś stworzenie przemknęło tak szybko, że nie zdołał go zidentyfikować. Nie, nie – potrząsnął głową. Musi zostać tutaj, skupić się na tym pokoju, jak radziła Irmina, na tym łóżku i na leżącym w nim człowieku. To było teraz najważniejsze – zostać tutaj. <br />
Mężczyzna drgnął i zmarszczył brwi. Jego oczy poruszały się szybko pod zamkniętymi powiekami. Oddychał głośno. Ravel patrzył z ciekawością na bezwładne ciało. Miał wrażenie, że mężczyzna pobiegłby przed siebie, gdyby mógł, ale ciało nie słuchało rozkazów. Tylko palce mężczyzny zacisnęły się na kołdrze. Ravel pochylił się nad leżącym. Tamten jakby wyczuł czyjąś obecność, oddychał teraz prawie bezszelestnie. Co widział pod zamkniętymi powiekami? Ravel próbował to sobie wyobrazić i sam zamknął oczy. Zobaczył siebie w pościeli. Był uwięziony i nie mógł się poruszyć. Chciał uciec, ale nie czuł nóg. Ktoś się nad nim pochylał. Ravel poczuł lęk, irracjonalny lęk, bo był przecież pewien, że nikt mu nie zagraża. Szybko otworzyl oczy. Mężczyzna w łóżku patrzył na niego. Ravel znieruchomiał. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że mimo szeroko otwartych oczu mężczyzna go nie widzi. Te oczy nie patrzyły na niego, ale przez niego. Śledziły jakiś ruch daleko stąd. Ravel poczuł się nieswojo patrząc na siebie i wiedząc, że to przecież nie jest on. On był tutaj i patrzył... na siebie. Zdusił w sobie chęć dotknięcia bezwładnego ciała w pościeli, choć przez chwilę kusiła go ta myśl. Nic by się nie stało – pomyślał – ale też niczego, by nie wyjaśniało. <br />
Odsunął się od łóżka o krok i poczuł, że oddala się znacznie bardziej niż zamierzał. Nie poruszał nogami, a jednak odpływał coraz dalej i dalej. Spojrzał pod nogi. Bose stopy częściowo zakryte piaskiem. Nie czuł, czy piasek jest ciepły czy może chłodny. Świeciło słońce, więc pewnie piasek był rozgrzany. Przez chwilę Ravel chciał walczyć z tą siłą, która go wypchnęła z sypialni, odsunęła od łóżka, chciał wrócić w nadziei, że dowie się czegoś jeszcze o śpiącym, ale stracił zdolność ruchu. Poczuł, że staje się przezroczysty.<br />
<br />
Laverre usiadł na łóżku nie otwierając oczu. Opuścił nogi, posiedział jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, a potem ruszył powoli w stronę kuchni. Dopiero tam otworzył oczy, żeby znaleźć butelkę z wodą. Nie zapalając światła, w słabym odblasku latarni ulicznej zobaczył butelkę stojącą obok zlewu, odkręcił plastikową nakrętkę i wypił łyk. Potem drugi, po chwili trzeci. Rzucił okiem na lśniące cyfry zegara na kuchence mikrofalowej. Wskazywały czternaście po drugiej. Zamknął oczy i stał jeszcze chwilę bez ruchu. Przełknął kolejny łyk, odstawił butelkę, odwrócił się i jak lunatyk powędrował z powrotem do sypialni. Może, gdyby otworzył oczy, zobaczyłby niewyraźny zarys męskiej sylwetki. Ale nie otworzył oczu, więc nic nie zobaczył. Wrócił do łóżka i wsunął się pod cienką kołdrę. Natychmiast zasnął, jakby się w ogóle nie obudził i nie wstawał.<br />
Ravel wszedł bezszelestnie w ślad za nim do pokoju. Stojąc w nogach łóżka przyglądał się śpiącemu. Laverre wyglądał na spokojnego, oddychał miarowo zupełnie obojetny na obecność sobowtóra. Ravel odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi wyjściowych. <br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-75731354310079502672017-02-15T12:06:00.002+01:002017-02-15T12:06:48.592+01:00Ravel (7) Laverre przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do mieszkania. Czuł znużenie i satysfakcję. To było w porządku. Lubił tak się czuć pod koniec dnia. Po południu przygotował nowe mowy pożegnalne, może nie całkiem nowe, ale przystosowane do okoliczności. Ciągle chodziły mu po glowie różne pomysły, które chwilowo odsuwał na bok z braku czasu, ze zmęczenia, a może tylko szukając pretekstu. Obiecywał sobie jednak solennie, że je zrealizuje. <br />
Potem wykrzesał jeszcze z siebie energię na zakupy, bo wiedział, że lodówka świeci pustkami i wreszcie wrócił do domu w poczuciu, że pożytecznie spędził dzień i zrobił prawie wszystko, co należało.<br />
Pod prysznicem pomyślał, że może zadzwoni do Zofii i razem spędzą wieczór, ale w końcu zrezygnował. W łóżku przeczytał jeszcze kilka stron, zanim zgasił światło, łyknąl tabletkę i zapadł w sen.<br />
<br />
*<br />
<br />
Ławki w przedziale były twarde, zrobione z drewna, niewygodne. W dodatku trzęsło. Taki właśnie pociąg pamiętał z podróży z dziadkiem. W każdą sobotę po pracy dziadek zabierał go i jechali pociagiem na przedmieścia. Spędzał u dziadków prawie każdą niedzielę. Patrzył teraz na zasuwane, stalowe drzwi oddzielające następny przedział, zamykane na ciężką metalową klamkę. W przejściu między przedziałami łoskot kół ogłuszał, a w szparach łączących metalowe płyty, po których się przechodziło, migały tory, podkłady i kamienie tworzące nasyp. I ten zapach. Niepowtarzalny. Teraz też czuł ten zapach. Uniósł się trochę i zerknął przez szybę w drzwiach. Przedział po drugiej stronie był identyczny. Pasażerowie kiwali się w tym samym, monotonnym rytmie na twardych ławkach. Głowy podskakiwały w doskonale zsynchronizowanym tańcu. Laverre zerknął na mężczyznę siedzącego obok. Nie znał go. Nie znał tej twarzy, a jednak miał wrażenie, jakby się już kiedyś spotkali. Przez chwilę pomyślał o koledze ze studiów. Nie, chyba z pierwszej pracy. Nie potrafił przypisać twarzy do konkretnej osoby, a nie chciał się gapić. Uznał, że to by było nieuprzejme.<br />
- Laverre? – upewnił się sąsiad.<br />
- Znamy się? – Laverre odpowiedział pytaniem na pytanie.<br />
- Stary! No pewnie, jeszcze z przedszkola. Nie pamiętasz?<br />
- Misiek?<br />
Tamtem kiwał głową uśmiechnięty od ucha do ucha.<br />
- Jednak nie jest z tobą tak źle – klepnął Laverre’a zamaszyście w kolano. <br />
- Ale jak? Skąd się tu wziąłeś?...<br />
- No co jak? Ludzie się spotykają, potem giną sobie z oczu i znowu spotykają. Nie ma się co doszukiwać. Ważne, że jesteś – jego uśmiech jaśniał szczerością.<br />
Laverre zauważył kątem oka jakiś ruch i zerknął na ławkę naprzeciwko. Siedział na niej pręgowany kot i starannie wylizywał futro. Przerwał toaletę i spojrzał na nich złocistymi oczami. Misiek nachylił się i pogłaskał zwierzaka, a kot natychmiast zaczął toaletę od początku, jakby musiał z siebie zmyć miśkowy dotyk.<br />
- Był tu przedtem? – spytał Laverre.<br />
- Kot? Nie, chyba nie. <br />
- Skąd się wziął?<br />
- A co to za różnica? Koty ciągle się skądś biorą, a potem gdzieś sobie idą. Opowiadaj, stary, co dobrego?<br />
- Ciebie to nie dziwi?<br />
- Co?<br />
- Ten kot. Nie bylo go, a nagle jest. Kot w pociągu.<br />
- Pewnie dokądś jedzie. Może za daleko, żeby dreptać na piechotę. Może mu się nie chce. To leniwe zwierzaki.<br />
Za oknem migały zielone drzewa. Jak te z dzieciństwa, kiedy Laverre jeździł tędy z dziadkiem. Czekał na te soboty cały tydzień. Dziadek był wysoki, postawny i Laverre czuł dumę, kiedy tak szedł obok niego i trzymał go za rękę. Po drodze witali się z każdym. Dziadek ściskał dłonie, wskazywał na Laverre’a mówiąc za każdym razem z dumą: „To mój wnuk”, choć Laverre znał mijanych przechodniów, a oni znali jego. <br />
Migające za oknem drzewa zmieniły barwy na jesienne.<br />
- Misiek, dokąd jedzie ten pociąg?<br />
- Jak to pociąg, stary, przed siebie. No, na mnie już czas. Do zobaczenia. Fajnie było cię znowu spotkać.<br />
Zanim Laverre zdążył odpowiedzieć, Miśka już nie było w przedziale.<br />
Nie było też kota. Na jego miejscu siedział mężczyzna w średnim wieku. Na głowie miał skórzaną pilotkę.<br />
- To pan? – Laverre aż wybałuszył oczy z emocji. – Pamiętam pana i ten samolot. Biegłem wtedy za panem. Maszynę odnalazłem, ale pilota nie. Całe szczęście, że nic się panu nie stało!<br />
- Mam farta – pilot wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie pierwszy raz tak pikowałem. Na szczęście... odpukać.<br />
Na poparcie swoich słów postukał zgiętym palcem w drewnianą ławkę. <br />
- Wyglądało naprawdę groźnie – Laverre potrzasnął głową. – Wie pan może, dokąd jedzie ten pociąg? <br />
- Stale w tym samym kierunku. Nie zastanawiałem się nad tym, a przecież jeżdżę nim często. – Mężczyzna zdawał się zdziwiony własną odpowiedzią. – W każdym razie na tej stacji wszyscy wysiadają.<br />
- To koniec trasy?<br />
- Nie, ale dalej pociąg zawsze jedzie pusty. <br />
- Ja zostanę – Laverre zdawał się przekonany.<br />
- Jak pan chce – odparł wstając i wyciągając rękę do Laverre’a. – Może się kiedyś jeszcze spotkamy?<br />
- Możliwe – odwzajemnił uścisk i wstał, by przepuścić mężczyznę. <br />
Nie zauważył chwili, w której pociąg się zatrzymał i pasażerowie wysiedli, ale najwyraźniej taka chwila musiała już nastąpić, bo przez szybę w drzwiach widział teraz opustoszały przedział przed sobą. Jego przedział też świecił pustkami. Koła pociągu dudniły jednostajnie. <br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-12685438194193808372017-02-13T23:25:00.001+01:002017-02-13T23:28:46.693+01:00Ravel (6)- Gra i buczy. Jest pan w świetnej formie, jak zwykle zresztą. Wypiszę zaświadczenie dla pracodawcy.<br />
Laverre skinął głową.<br />
- Mam jeszcze prośbę, panie doktorze – lekarz skupił spojrzenie na pacjencie. – Ostatnio kiepsko sypiam. Śnią mi się jakieś głupoty. Chciałbym się normalnie wyspać, bo wie pan, pracy nam nie brakuje. Muszę być w formie.<br />
- Zapiszę panu łagodny środek. Coś się dzieje niepokojącego w pańskim życiu?<br />
- Nie. Właściwie rutyna.<br />
- Pewnie przyczyna jest taka jak zwykle: stres, pośpiech. <br />
Laverre pokiwał głową. <br />
- Coś jeszcze?<br />
– Poza tym wszystko w normie.<br />
- W takim razie proszę to wykupić i brać jedną tabletkę przed snem. Będzie pan spał jak dziecko.<br />
Lekarz podał mu receptę.<br />
<br />
***<br />
<br />
Poczuł wibracje telefonu. Spojrzał na wyświetlacz i postanowił nie odbierać. W końcu wziął wolne, żeby pozałatwiać sprawy. Stał właśnie na wysokości baru La Figa, więc skoro już te sprawy pozałatwiał, niech ten dzień będzie też przyjemny.<br />
- Cześć Kal – rzucił do brunetki za barem.<br />
- Jak się masz, Laverre? – spytała tonem, który sugerował, że naprawdę obchodzi ją, czy Laverre ma się dobrze czy nie. – Kawy?<br />
Skinął głową. Tak, kawa mu się przyda. Doda mu energii. Rozejrzał się wkoło. O tej porze nie było ludzi, jakaś para siedziała przy stoliku pod oknem. Ona ładna, efektowna, pewna siebie. On sztywny, jakby kij połknął, grzebał w jakichś papierach rozłożonych na stoliku. To nie mogła być randka.<br />
- Pracujesz dziś?<br />
Pokręcił głową i wsypał łyżeczkę cukru do filiżanki. Wciągnął z przyjemnością zapach, który unosił się w przezroczysto-siwej smudze parującej kawy. Mieszał powoli i starannie, skupiony na prostej czynności. Nagle w głowie pojawił mu się idiotyczny obraz królika z opadającym uchem. Potrzasnął głową.<br />
- Co tam? – spytała Kalina.<br />
Wzruszył ramionami i wypił ostrożnie łyk kawy.<br />
- Mam ostatnio zupełnie idiotyczne sny. Właśnie mi się przypomniało, że śniłem o puchatym króliczku z opadającym uchem – spojrzał na nią znad filiżanki unosząc wysoko brwi. Nie wspomniał o mężczyźnie, który wyglądał wypisz, wymaluj jak on sam i pojawiał się w snach coraz natrętniej.<br />
Uśmiechnęła się i oparła dłonie o blat.<br />
- I co?<br />
- Nic. Nie pamiętam. Zapamiętałem tylko tego idiotycznego królika.<br />
- Mnie też się czasami śnią głupoty. Każdemu. Tak to działa.<br />
Laverre wodził spojrzeniem po butelkach ustawionych w rzędach. Mieniły się barwami od oczywistych do najbardziej zaskakujących. Niebieski, zielony, fioletowy... <br />
- Kal?<br />
Spojrzała na niego.<br />
- Nie wiesz, co oznacza królik z klapniętym uszkiem?<br />
- Nie mam pojęcia. Może wyciągniesz jakiegoś z kapelusza? – jej uśmiech działał na niego za każdym razem.<br />
Laverre też się uśmiechnął. Lubił Kalinę i wiedział, że nie ma u niej żadnych szans. To znaczy raczej nie ma, ale i tak nie zaszkodzi spróbować, bo przecież nie narzekał na brak powodzenia. Przychodził tu od ponad roku czyli od czasu, gdy otworzyła La Figę. Wcześniej był w tym miejscu jakiś sklepik, ale właściciel wyjechał i lokal stał pusty. A potem zjawia się Kalina i przerobiła smętne miejsce na przytulną kawiarnię. Laverre zaglądał tu regularnie, zresztą nie był jedyny, ale ona nie wydawała się zainteresowana, choć zawsze chętnie rozmawiała z goścmi, a kilku z nich robiło sobie nadzieję, że z nimi chętniej niż z pozostałymi. Na wypadek, gdyby jednak miał jakieś szanse, postanowił przemilczeć swoje rzeczywiste problemy. Zresztą czy naprawdę miał problemy? Jakieś zwidy i tyle. Przejdzie. Zanim zapłacił za kawę, przyglądał jej się jeszcze dyskretnie przez chwilę. Tak, może kiedyś. Nie poddawać się, nigdy!<br />
- Do jutra!<br />
Obdarzyła go cudownym uśmiechem na pożegnanie. Laverre lubił uśmiechy kobiet. Czerpał z nich energię, a teraz potrzebował dużo energii.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-40050489526689126492017-02-10T11:43:00.002+01:002017-02-10T13:18:45.022+01:00Ravel (5)Tym razem było inaczej, choć jego niespodziewany powrót do świadomości dokonał się dokładnie tak samo jak poprzednie. Wychynął z niebytu jak zwykle, bez sensu i bez ostrzeżenia, ale tym razem miał przeczucie, że coś się wyjaśni. Irracjonalne przeczucie. Stał w ciemnym pokoju i jego wzrok jeszcze się nie przyzwyczaił do mroku, jeszcze nie potrafił odszukać słabych refleksów światła, które wydobywało kontury przedmiotów. Zakładając, że były tu jakieś przedmioty. Usłyszał westchnienie, a potem szelest. Spojrzał w stronę, skąd dobiegły go dźwięki i powoli rozpoznał kształt łóżka, pościel, sylwetkę zagrzebaną w miekkim materiale. Okno było zasłonięte dość szczelnie, ale znalazły się niewielkie przesmyki, przez które wciskało się światło z ulicy.<br />
Ravel odwrócił głowę w lewo. Teraz widział duże lustro wiszące na ścianie, które wychwytywało i wzmacniało słabe światło. Z ciemności wyłonił się powoli mebel, sądząc po wysokości - komoda. Z drugiej strony stał fotel. Sypialnia robiła się coraz bardziej rzeczywista. Wzrok przyzwyczajał się i wyławiał stopniowo więcej szczegółów.<br />
Człowiek leżący w łóżku poruszył się i coś zamamrotał. Ravel podszedł ostrożnie. Czuł się nieswojo. Sondował własny umysł szukając intencji, jakimi mógł się kierować wobec śpiącego. Nie miał wrażenia, żeby go znał, lub żeby czegoś chciał od niego. Po coś jednak tu się znalazł. Próbował odczytać rysy twarzy, ale na to było zbyt ciemno. Człowiek w łóżku znowu coś mruknął przez sen. Ravel pochylił się nad nim. Tamten zrobił się jeszcze bardziej niespokojny. Poruszał nerwowo dłońmi, miętosząc pościel, kręcił głową. Ravel cofnął się trochę. Było zdecydowanie inaczej niż zwykle. Zwykle przecież nie dziwił się, gdy się znalazł w tym czy innym miejscu. To było normalne. Las, bagna, śnieg, płynął, frunął, spadał – bez różnicy. To był jego świat i nie wywoływał w nim większych emocji. Był aktorem w tym świecie i grał swoją rolę bez zdziwienia. Teraz znalazł się najwraźniej w sypialni śpiącego człowieka i czuł, że jest w tym jakiś cel, tylko go nie rozumiał. <br />
Cicho i ostrożnie obszedł raz jeszcze sypialnię starając się dostrzec więcej szczegółów. Chyba był tu już kiedyś. Podszedł do lustra i spojrzał na własne, słabe odbicie. Nie może się denerwować. Musi sobie cierpliwie przypomnieć i zapamiętać jak najwięcej. A potem skonfrontuje własne wspomnienia ze wspomnieniami Irminy, która nie chciała mu powiedzieć, co wie. Była przekonana, że jeśli mu powie, on ją uzna za wariatkę. Może więc lepiej nie wiedzieć?<br />
Przez zasłony przeciskało się coraz mocniejsze światło. Wstawał dzień. Szarość wygrywała z ciemnością. Oswojony z mrokiem wzrok rozróżniał widziane obiekty coraz wyraźniej. Nagle rozległ się dźwięk, melodyjka. Mężczyzna w łóżku poruszył się i z zamkniętymi oczami sięgnął do stolika, żeby wyciszyć sygnał. Ravel znieruchomiał. Patrzył jak zahipnotyzowany. Nie mógł się poruszać. Wyciągnął przede siebie dłoń. Widział ją coraz słabiej. Mimo wpadającego światła pokój zaczynał znikać. Sam Ravel stawał się coraz bardziej nierzeczywisty, przezroczysty. Wyciągnięta dłoń wibrowała w powietrzu, jakby się rozpływała. <br />
Leżący w łóżku mężczyzna otworzył powoli oczy. Przez ułamek sekundy Ravel patrzył w swoje oczy, swoją twarz sam roztapiając się w nicości.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-80751655326069474152017-02-09T11:20:00.000+01:002017-02-09T11:20:30.626+01:00Ravel (4)- ... i nie mam pojęcia, gdzie wtedy jestem. To jest okropnie wkurzające tak nagle się pojawiać i znikać. Najbardziej mnie męczą te luki w pamięci. Czy to możliwe, żeby tak tracić świadomość? W dodatku, kiedy coś się dzieje, kiedy, dajmy na to, idę przez las, mam wrażenie, że robiłam to już setki razy wcześniej, że wszystko działo się tak samo, a ja nie wiem, ani po co, ani co z tego wynikło. <br />
Głos Irminy docierał do niego jak przez mgłę. Powoli wsączał się do mózgu. Ravel nie miał pojęcia, o czym ona mówi i od jak dawna tak mówi. Gdzie oni w ogóle są, do diabła? Byli nad morzem. Przejrzysta, szmaragdowa woda zdawała się nieprawdziwa. Jak widok z pocztówki. Zainscenizowany krajobraz. Miał wrażenie, że ktoś ich wstawił żywcem do folderu reklamowego.<br />
- Też tak masz?<br />
Spojrzał na nią nieprzytomnie.<br />
- Jak?<br />
- No pojawiasz się nagle i nie pamiętasz ani gdzie byłeś przedtem, ani co się działo. Nie masz pojęcia, skąd się tu wziąłeś, ani jak długo tu zostaniesz. Nie wiesz, co było wcześniej, ale czasem rozpoznajesz miejsca, a potem szlag trafia wszystko. Nie ma sensu, nie ma konsekwencji. Jest chaos.<br />
- Przestań – przerwał jej pocierając czoło. – Tak, też tak mam. I do tej pory to było normalne. Nie zastanawiałem się nad tym, a teraz gadasz bez przerwy i to się zrobiło bardzo nieprzyjemne.<br />
Dziewczyna skinęła głową.<br />
- Owszem, to jest nieprzyjemne. Ale unikając tematu, niczego się nie dowiemy.<br />
Zwlókł się z leżaka i podszedł do wody. Przykucnął, ostrożnie dotknął dłonią jej powierzchni sprawdzając czy jest prawdziwa, namacalna. Potem wstał i odwrócił się do Irminy. Jej twarz wyglądała, jakby ją ktoś odlał z płynnej masy. Rysy nieustannie się zmieniały, uczucia pojawiały się i znikały. Uśmiech przeistoczył się w grymas, a ten w przerażenie. Irmina miała nieskończenie wiele twarzy. Niektóre z nich znał, innych chyba nie, ale zmiany następowały tak szybko, że jeden obraz utrzymywał się tylko przez moment, w którym umysł musiał zdążyć unieruchomić tę twarz, żeby ją rozpoznać.<br />
Ravel poczuł silne uderzenie w plecy i uniosła go wysoka fala. Nawet był wdzięczny fali, że uwolniła go od zmiennych twarzy Irminy, bo już zaczynało mu się od tego kręcić w głowie i czuł narastający lęk. Fala zjawiła się w jak najbardziej odpowiedniej chwili. Unosiła go teraz na wysokości dachów mijanych domów, metalowych wykrzywionych wież, budowli, których nie rozpoznawał. Płynął tak spokojnie i bez wysiłku dotykając wierzchołków drzew, aż znalazł się na kamiennym dziedzińcu muzeum. Wiedział, że to muzeum. Byli tu kiedyś całą klasą. Teraz jednak dziedziniec świecił pustkami, ani żywego ducha. Dlaczego tu jest tak pusto? – kołatała mu w głowie myśl. – Przecież jest dzień. Powinni tu być ludzie. <br />
Ruszył schodami w dół mając wrażenie, że to nie on podejmuje decyzję, co do kierunku ruchu, a nawet co do samego ruchu. Jak marionetka sterowana czyjąś wolą. Nie potrafił przewidzieć, jak długo będzie szedł i nie miał pojęcia, czy w ogóle chce iść. W dole schodów wyrosła kamienna arena. I znowu pusto. Megalityczny stadion porośnięty mchem, chwastami i trawą. I cisza. Przejmująca cisza.<br />
- Tu jesteś!<br />
Na dźwięk jej głosu, aż podskoczył z wrażenia. Skąd się tu wzięła? Nie widział, żeby i ją niosły fale. Mógłby przysiąc, że płynął sam.<br />
- Co tu robisz? – spytał.<br />
- Nie wiem. Właśnie w tym problem. Nigdy nie wiem, co robię tu, gdzie jestem. O tym przecież rozmawiamy!<br />
- Od dawna tak rozmawiamy? <br />
Spojrzała na niego zdziwiona pytaniem. A może zdziwiona tym, że nie potrafi na nie odpowiedzieć.<br />
- Wydaje mi się... <br />
- Nie wiesz?<br />
Potrząsnęła głową.<br />
- Ja też nie wiem. I masz rację, to nie jest w porządku. <br />
- Masz jakiś pomysł?<br />
Zabrzmiało jakby nie wierzyła, że Ravel wpadnie na jakiś pomysł. Milczał.<br />
- To chodźmy stąd. <br />
Odwróciła się na pięcie i ruszyła stanowczym krokiem. Znaleźli się w śnieżnych zaspach sięgających im do pasa.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-73478501077664055492017-02-07T11:55:00.001+01:002017-02-07T11:57:23.343+01:00Ravel (3)Otworzył oczy i natychmiast je zamknął czując bolesne ukłucie jaskrawego światła. Odczekał chwilę i znów uchylił powieki. Otaczała go kwitnąca łąka, która sięgała aż po horyzont. Zapach kwiatów wnikał przez nozdrza i wsączał się do mózgu niemiłosierny, duszący. Światło odbijało się od lśniących pancerzyków i opalizująch odwłoków. Kiedy wpatrywał się dłużej w jedno miejsce, zaczynało się tam roić od wielonogich stworzeń. Nie był pewien czy są żywe, czy to kamienie czy może kryształy, które tylko zdawały się poruszać, a w rzeczywistości po prostu odbijały światło.<br />
Zerwał się na równe nogi i lekko poszybował w powietrze. Okolica wydawała się wyludniona, tandetnie sielankowa, cukierkowo pachnąca i natrętnie brzęcząca. W powietrzu tańczyły białe motyle. Delikatne skrzydła poddawały się ruchowi powietrza i wyglądały jak płatki bratków. Kwiaty-motyle zmieniały barwy. Wystarczyło przyjrzeć im się uważniej, a biel przechodziła w błękit, potem znowu w biel.<br />
- Ładnie, prawda?<br />
Siedziała w trawie ubrana w letnią sukienkę i wyglądała dokładnie tak jak tamtego lata, które spędzili razem, kiedy jeszcze byli dziećmi. Lekką opaleniznę jej skóry podkreślały koralowo-czerwone ramiączka sukienki. Przyglądał się jej bez słowa.<br />
- Jak ci na imię? – przeszyła go niebieskim spojrzeniem.<br />
- Ja...<br />
Gapił się na nią.<br />
- Nie wiesz, jak ci na imię?<br />
Potrząsnął glową.<br />
- Ja jestem Irmina – nie dawała za wygraną.<br />
Co za dziwne imię, pomyśłał. Nigdy nie znałem dziewczyny o imieniu Irmina, a przecież razem spędziliśmy lato. Natrętna pszczoła brzęczała mu koło ucha. Odpędził ją delikatnym ruchem ręki, ale brzęczenie nie ustawało. Uniósł głowę i śledził trajektorię samolotu. „Stary dwupłatowiec - przemknęło mu przez myśl - że też takie coś jeszcze lata”. Z samolotu uniósł się dym. Silnik zakasłał i maszyna zaczęła gwałtownie pikować w kłębach ciemnoszarego dymu. A jednak nie lata – utwierdził się w przekonaniu – nie ma prawa latać.<br />
Ruszył biegiem w ślad za kłębami dymu przebierając nogami w powietrzu i wiosłując ramionami. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna też biegnie i nie bardzo go to obchodziło. Skoro nawet nie pamiętała jego imienia... Z niewielkiego wzgórza wpadł prosto do lasu. Był pewien, że samolot musiał spaść niedaleko. Na to wskazywała trajektoria lotu, którą śledził cały czas. Przedzierał się przez liany, odsuwał sprzed twarzy egzotyczne kwiaty i nagle zobaczył kadłub samolotu. Pordzewiały, z resztkami łuszczącej się farby, połamanymi skrzydłami, zbitą szybą wyglądał jak pokiereszowany żuk. Kabina pilota była pusta. Już z daleka widział, że jest pusta, mimo to podszedł bliżej, jakby wierzył, że jeśli sprawdzi dokładniej, to uda mu się jednak kogoś znaleźć.<br />
- Czego tu szukasz? – usłyszał warknięcie za plecami, ale zanim zdążył się odwrócić albo odpowiedzieć, poczuł uderzenie.<br />
Przewrócił się na plecy i ciężko dyszał, zaskoczony atakiem. Spodziewał się kolejnego uderzenia, więc na wszelki wypadek zasłonił przedramieniem twarz, ale nic takiego nie nastąpiło. Był sam. Po napastniku nie zostało ani śladu. Pozbierał się w końcu rozglądając się na boki. Samolotu też nie było. Jakby rozpłynął się w zieleni, albo las go wchłonął. <br />
- Nie pamiętasz, jak masz na imię? <br />
Siedziała na pniu i gapiła się na niego.<br />
- Ja...<br />
Westchnął. Przecież wiedział do diabła, jak się nazywa. Dlaczego nie mógł tego z siebie wydusić?<br />
- Zapomniałeś, czy nie wiesz?<br />
- Ravel – wychrypiał.<br />
- To imię? – zdziwiła się Irmina.<br />
- Tak. A co? – odwrócił się na pięcie.<br />
Irmina znowu stała przed nim.<br />
- W sumie ładne. Nawet mi się podoba.<br />
Szli piaszczystą ścieżką. Ravel patrzył prosto przed siebie, a ścieżka zmieniała się w tunel. Jaskrawy tunel o nieistniejących ścianach, który go jednak więził. Spojrzał pod nogi na piaszczystą ścieżkę. To był punkt odniesienia, który dawał mu namiastkę pewności, namacalności. Jego miejsce w czasie i przestrzeni. Nie słyszał chrzęstu pod stopami, za to usłyszał głos Irminy<br />
- Skąd się tu wziąłeś?<br />
Popatrzył na nią z ukosa. <br />
- Pamiętasz, jak się tu znalazłeś? - nie dawała za wygraną.<br />
- A ty?<br />
- Nie – odparła spokojnie. – Właśnie nie mam pojęcia i dlatego pytam ciebie.<br />
- Nie wiem. Tu się... ocknąłem. Po prostu jestem tutaj.<br />
- Pamiętasz, gdzie byłeś wcześniej? Zanim się znalazłeś tutaj, na tej łące?<br />
- Nie. Raczej nie – wzruszył ramionami. – A ty?<br />
Pokręciła przecząco głową.<br />
- Teraz jestem tutaj. Za każdym razem jestem gdzie indziej.<br />
- Tak to jest – wzruszył ramionami. – A czasami znajdujesz się w miejscu, w którym już kiedyś byłaś, nie? Normalne.<br />
- Chyba tak... – w jej głosie brzmiało wahanie.<br />
Piaszczysta ścieżka wyprowadziła ich na łąkę. Tunel, a raczej wrażenie bycia w tunelu, ustąpiło miejsca ogromnej przestrzeni. Gwiazdy połyskiwały na ciemnogranatowym niebie. Uniósł głowę. Rozpoznał Wielką Niedźwiedzicę skierowną dyszlem do dołu. Zdawała się prawie dotykać łąki. Gwiazdy lśniły na wyciągnięcie ręki. Był pewien, że zdoła ich dotknąć. Wyciągnął rękę.Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-14215298157563365272017-02-05T16:51:00.002+01:002017-02-05T16:51:29.040+01:00Ravel (2)Dzień był pochmurny, ale nie padało. Takie dni były dobre na pogrzeb. Cmentarz otulony mgłą wydawał się przytulny. Nie było widać, jak daleko ciągną się groby. Stały tak cichutko zajmując miejsce w przestrzeni i w czasie. Pochurne dni wpisywały się w nastroje ludzi, słońce nie zakłócało chwili niestosownymi harcami. Zebrani żałobnicy słuchali spokojnych słów mistrza ceremonii. Jedni ze spuszczonymi oczami, zatopieni we własnych myślach, inni udawali, że słuchają, a nieliczni naprawdę chcieli się pożegnać ze zmarłym. Chłopak, może dziewięcioletni, gapił się pod nogi zainteresowany wyłącznie ryciem w piasku czubkiem buta. Laverre mówił bez pośpiechu, zdawało się - z namysłem. <br />
Muszę się skoncentrować, pomyślał, klepię dziś jak robot. Opowiedział już o życiu i sukcesach zmarłego, przypomniał dykteryjki, podkreślił zalety i pominął wady, które starała mu się wsączyć do uszu kuzynka nieboszczyka. Nie wyznawał wprawdzie ślepo zasady, że o zmarłych nie mówi się wcale albo dobrze, ale nie widział powodu, żeby różnić bliskich, którzy pozostali przy życiu, albo podsycać ewentualne złośliwości. Zesztą miał własne źródła informacji i wiedział swoje. Wciągnął głęboko powietrze do płuc i popatrzył na zgromadzonych.<br />
<br />
- Antoni podjął swoją podróż bez nas. Dalej pójdzie sam. Był dzielnym człowiekiem, odnosił sukcesy, więc nie martwmy się, czy da sobie radę. W tej chwili wesprzyjmy jego rodzinę. Oni zostali z nami i są pogrążeni w wielkim smutku. Złóżmy wyrazy szacunku i współczucia. Niech ci, którzy pozostają z nami, nie czują się osamotnieni.<br />
<br />
Laverre rzucił czerwoną różę i patrzył jak kwiat szybuje i opada na trumnę. Podszedł do wdowy i skłonił sie z powagą i szacunkiem. To było trochę teatralne, ale Laverre był całkiem niezłym aktorem i wypadło elegancko. Uważał, że taka pompatyczność jest dopuszczalna zważywszy na okoliczności.<br />
Jak na sygnał dany przez dowódcę trzech grabarzy ruszyło żwawo do pracy. Mocnymi ruchami zasypywali dół w espresowym tempie. Piach zmieszany z ziemią dudnił o wieko trumny, ale po chwili, słychać już było tylko głuche i coraz cichsze szuranie. Dół szybko się wypełniał. Na koniec kilka klepnięć łopatą i kopczyk był gotowy. Grabarze wycofali się kilka kroków ustępując pola.<br />
Wśród żałobników nastąpiło lekkie poruszenie. Podchodzili teraz kolejno i rzucali garść piachu, albo kładli kwiaty, a potem ustawiali się w kolejce, by złożyć wdowie kondolencje.<br />
- Piękna mowa, mistrzu – odezwała się córka zmarłego – i piękna ceremonia. Bardzo dziękuję. - wyciągnęła dłoń i uścisnęła rękę Laverre’a. – Proszę nam towarzyszyć jeszcze chwilę.<br />
Laverre wpatrywał się w czerwone usta widoczne spod woalki, w ciemne oczy patrzące odważnie i wprost. Skinął głową.<br />
- Oczywiście. <br />
Odsunął się nieco robiąc miejsce żałobnikom. Podchodzili jeden za drugim i mówili ściszonym głosem. Czasem któryś zerknął zaciekawiony na Laverre’a stojącego dyskretnie nieco z tyłu z miną pełną rezerwy i współczucia, ale bez przesady. Pełne zawodowstwo. Patrzył na obce twarze i zastanawiał się, czy któraś z nich pasowałaby do tej, którą widział poprzedniej nocy, krótko ale wyjątkowo intensywnie. Poza królikiem z klapniętym uchem, który śnił mu się po raz drugi, w tym samym śnie widział twarz mężczyzny. Nie był pewien, czy to ktoś znajomy, ale wiedział, że we śnie czasem się nie rozpoznaje znajomych, albo wyglądają inaczej niż w rzeczywistości, a jednak człowiek dobrze wie o kogo chodzi. Tym razem nie mógł sobie uświadomić, czyją twarz widział, ale obraz tak wczepił się w jego pamięć, że co chwila przedzierał się do świadomości i wprowadzał go w stan silnego niepokoju. Laverre miał wrażenie, że dobrze znał tego mężczyznę. Kiedy się przebudził, ktoś nad nim stał. Był tego prawie pewien. I gdyby tak stał jeszcze chwilę, wystarczająco długą chwilę, by Laverre zdołał całkiem powrócić do rzeczywistości, rozpoznałby intruza. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewien, że znał tę twarz. Zabrakło mu kilku sekund, żeby strząsnąć z siebie resztki snu. Zdążył zauważyć tylko niewyraźny zarys, zanim obraz zniknął, a Laverre znowu zapadł w sen. Dlaczego akurat ten sen tak go wytrącił z równowagi? Przecież ciągle coś mu się sniło. Raz z sensem, raz głupio, jak ten królik z klapniętym uszkiem i przeważnie nielogicznie, jak to we śnie. Ależ go to denerwowało.<br />
- Idziesz? – córka zmarłego dotknęła go bokiem ciała, przysuwając się blisko. Za blisko.<br />
Bez słowa poprowadził ją do samochodu nie oglądając się ani na gości, ani na grabarzy, którzy odprowadzali go spojrzeniem. Laverre wiedział, że ludziom łatwiej było się pogodzić z odejściem bliskich, jeśli sami czuli, że żyją.<br />
<br />
***<br />
<br />
Tolek przyklepywał starannie ziemię i poprawiał wieńce. Kiedyś koledzy go poganiali, ale w końcu dali spokój. Stali cierpliwie i pozwalali mu dokończyć dzieła. Tolek nie był perfekcjonistą i miał świadomość, że ta kupka ziemi przykryta wieńcami i kwiatami pozostawionymi przez żałobników, jest tylko etapem przejściowym, przed postawieniem nagrobka, ale w skupieniu robił swoje. Lepiej się czuł, kiedy grób nie wyglądał jak śmietnik, a tak wyglądał gdy oni w szybkim tempie zasypywali dół zaś żałobnicy, którym śpieszno było zostawić kwiaty i wrócić do codziennych zajęć rzucali te kwiaty jak popadnie. Tolek odczekiwał wtedy stojąc z kolegami z boku, a potem zdejmował niektóre wieńce, poprawiał, wyrównywał, żeby nadać kopczykowi bardziej regularny kształt.<br />
- Nasz Francuzik jak zwykle opowiedział piękną historię – zauważył Edward, pomocnik Tolka. – Ma chłop talent.<br />
- Owszem – skinął głową Tolek.<br />
- Bardzo dużo o nich wie.<br />
- O kim?<br />
- O tych, których żegna.<br />
- Stara się, rozmawia z rodziną, wypytuje... Fachowiec.<br />
- A ja sobie myślę – odezwał się trzeci grabarz, Waldek – że on ich zmyśla. Jedni piszą książki, inni robią filmy, a on zmyśla tych, których chowają. No chyba, że z nimi rozmawia.<br />
Spojrzeli na niego zdziwieni.<br />
- No chybaś rozum postradał – zauważył Edward. - A może sam piszesz książki?<br />
- Eeee, pyta krewnych i coś tam potem kleci – stwierdził Tolek poprawiając wieniec i wstążki.<br />
- Czasem jak go słucham, to mam dreszcze – przyznał się Waldek. – Mówi takie rzeczy, jakby to oni mu opowiedzieli swoje tajemnice przed śmiercią.<br />
- Myślisz, że je z nich wyciąga? – spytał Edward.<br />
- Może sami mu opowiadają? – Waldek wzruszył ramionami na znak, że jeśli chodzi o niego, to każdą wersję uzna za możliwą do przyjęcia.<br />
- Nie gadajcie bzdur – Tolek ruszył w stronę alejki. – Po prostu fachowiec i do tego utalentowany. Idziemy!<br />
Tolek był tu szefem, więc z nim nie dyskutowali, ale Waldek swoje wiedział.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-75785735209043877022017-02-03T23:35:00.000+01:002017-02-03T23:35:01.001+01:00Ravel (1)Biegł wyciągając z trudem nogi z błotnistego gruntu. Każdy krok oznaczał walkę z mazią, która chciała go wessać do wnętrza ziemi, pochłonąć, odebrać mu energię. Siły opuszczały go coraz bardziej, a wiedział, że powinien przyspieszyć, by umknąć pościgowi. Nie odwracał się, żeby nie zobaczyć prześladowcy. A może prześladowców? Tak było za każdym razem. Wiedział, bo przecież przeżywał szaleńczą ucieczkę nie po raz pierwszy. Oni zawsze byli szybsi. Jemu zawsze było trudno. Zupełnie niezrozumiałym dla niego sposobem dotychczas udawało mu się w końcu uciec i uniknąć najgorszego. Czym było najgorsze? Tego nigdy nie sprawdził. I dobrze. Wystarczała sama świadomość, że czeka go z ich strony coś okropnego. Strach paraliżował go tak bardzo, że wolał nie wyobrażać sobie tych okropieństw, bo wtedy nie miałby najmniejszej szansy na ucieczkę. Czuł to. Czuł też lęk, który nie pozwalał oddychać opinając pierś ciasną obręczą. Za każdym razem oni biegli szybko, bez przeszkód, podczas gdy on poruszał się jak na zwolniomym filmie pokonując rozpaczliwie każdy metr przestrzeni, wyrywając im swoje prawo do życia.<br />
Widział przebłyski, strzępy obrazów z poprzednich ucieczek. Wtedy też się nie odwracał. Doświadczenie mówiło mu, że może się udać i teraz. Nadzieja kazała się trzymać tej myśli.<br />
Biegł między powyginanymi drzewami, który wyciągały do niego upiorne gałęzie. Czuł, jak wokół nóg owijają mu się czarne korzenie roślin, a ich pędy chwytają za nadgarstki, czepiają się ubrania, żeby go opóźnić jeszcze bardziej. Przebijał się w gęstym, lepkim powietrzu oddychając z trudem. Nie mógł sobie przypomnieć, co takiego zrobił, że go teraz gonią. Może coś głupiego albo okrutnego. Przecież nie mogli go ścigać za nic. Musiała istnieć jakaś przyczyna, dla której teraz ledwo dyszy ze zmęczenia i strachu.<br />
Niespodziewanie dla samego siebie wypadł na pustą przestrzeń. Usłyszał gwizd pociągu, ale nie potrafił ustalić kierunku, z którego dochodził dźwięk. Zmrużył oczy i zauważył słabe światło. Dekoracja się zmieniła. Zamiast plątaniny zarośli w ciemnościach widział teraz niewyraźny kształt zabudowań. W samą porę, bo za nim rozlegało się chrapliwe rzężenie. Poczuł smrodliwy oddech potwora. Chociaż nie, nic nie poczuł. Uświadomił sobie, że dźwięk skojarzył z zapachem pociągu. Ale i tego zapachu nie czuł. To tylko wyobraźnia. Coś go dotknęło. Nie, też nie. To była jego wyobraźnia, jednak tak plastyczna, że wrzasnął i wyrwał do przodu wlokąc oblepioną mazią nogę. „Szybciej idioto – przemknęło mu w głowie - zaraz cię dosięgnie”. Czymkolwiek było i czymkolwiek sięgało, czuł gęstniejące powietrze za plecami. Jeśli nie chwyci go zaraz jakiś szpon, to przytłoczy go powietrze. A on go nawet nie zobaczy, bo przecież powietrza nie widać! Zabije go coś niewidocznego, z czym nie ma jak walczyć! Rzucił się w stronę, z której dochodził gwizd lokomotywy. Musiał dobiec. Musiał!<br />
Kamień, którego do tej pory nie było, teraz znalazł się dokładnie pod jego nogami, po to, by się potknął. Kwiknął przerażony pewien, że już po nim. Upadł na brukowany peron, który na szczęście wyrósł jak na zamówienie. Nieco dalej majaczył zarys budynku. Rozległ się gwizdek kolejarza, syk pary, trzask drzwi. Resztką sił uniósł głowę i zobaczył białą tarczę dworcowego zegara miejscami pożółkłą ze starości. Ale cyfry na jej tle odznaczały się wyraźnie. Przestał czuć cokolwiek, niczego nie widział zahipnotyzowany widokiem zegara, jakby po raz pierwszy w życiu widział zegar. Przecież widywał już wcześniej różne zegary. Ale ten odmierzał jego ucieczkę. Gruba wskazówka lekko drżała tkwiąc w miejscu, drżała rytmem jego lęku. To on dygotał przerażony i miał nadzieję, że wystarczy mu czasu, żeby dobiec do pociągu, który zabierze go daleko od prześladowców. Ale ruszał się już tak wolno, że prawie niedostrzegalnie. Wpatrywał się w ten zegar. Jego świat skurczył się do wielkości i kształtu zegara. Wskazówka minut zdawała się nieruchoma. Sekundnik przeskoczył ostatnią kreseczkę i znieruchomiał. Czas stanął w miejscu.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-24402141347725954172016-09-09T11:10:00.002+02:002016-09-09T18:18:33.541+02:00Testament (4)Magazyn Kultura, 9 września 2017<br />
<br />
<b>Rafał Obrębski: nawet w najgorszym potworze połyskiwało kiedyś światełko [WYWIAD]<br />
</b><br />
<b>R</b><b>ed.: Milczałeś ponad dwa lata. Dobrze zapowiadający się pisarz, pierwsza nagroda na koncie, a potem cisza.<br />
</b><br />
RO: To prawda. Potem nastąpił gorszy okres w moim życiu. Niektórzy nazywają to wypaleniem.<br />
<br />
<b>To chyba zbyt łatwe. Mówiło się też o innych kłopotach, natury... zdrowotnej.<br />
</b><br />
[Śmiech] Tak, przyznaję się. Nie jestem bez winy.<br />
<br />
<b>Ale tę przygodę masz już za sobą?</b><br />
<br />
Raczej przykry epizod. Nie oszukujmy czytelników. Tak, mam to już za sobą. Pozostało doświadczenie.<br />
<br />
<b>Pisarz wykorzystał je w swojej książce?</b><br />
<br />
Chyba mi się udało.<br />
<br />
<b>Jesteś bardzo skromny, więc ja przypomnę naszym czytelnikom, że za najnowszą powieść pt. „Sen”, Rafał Obrębski otrzymał nagrodę Wiecznego Pióra. To niezwykle prestiżowa nagroda.</b><br />
<br />
Tak, jestem z niej dumny.<br />
<br />
<b>Podobno napisałeś tę powieść w rekordowo krótkim czasie, to prawda?</b><br />
<br />
Prawda. Nad piewszą wersją, która właściwie nie uległa większym zmianom poza kosmetyką, pracowałem bardzo intensywnie pół roku. <br />
<br />
<b>800 stron w pół roku, to niespotykane tempo.</b><br />
<br />
Miałem silną motywację. Wydawca też się postarał i książka ukazała się bardzo szybko po uzyskaniu wersji ostatecznej.<br />
<br />
<b>Co było inspiracją do tej kiążki?<br />
</b><br />
[Śmiech] No wiesz, życie, jak zawsze.<br />
<br />
<b>Twój bohater jest okrutnym człowiekiem, choć miał szczęśliwe dzieciństwo. Łamiesz zasady.<br />
</b><br />
Nie ma takich zasad. Szczęśliwe dzieciństwo nie oznacza pięknego charakteru, szlachetności i dobroci. Staram się pokazać, że nie ma reguł rządzących poszczególnymi jednostkami. Społeczeństwo można kształtować, ale pojedyńcze osoby będą się wymykać.<br />
<br />
<b>Zawsze?</b><br />
<br />
Niektórzy doskonale się dostosowują, inni słabiej. Mnie ciekawią odmieńcy [śmiech]. I oczywiśce ich wpływ na innych ludzi.<br />
<br />
<b>Czasem dosłowny.</b><br />
<br />
Tak, czasem całkiem dosłowny.<br />
<br />
<b>Przygotowując się do wywiadu rozmawiałem z Twoim przyjacielem, Kubą. On twierdzi, że ta powieść Cię odmieniła, że z bałaganiarza stałeś się człowiekiem bardzo uporządkowanym, wręcz pedantycznym. Przestrzegasz czasu pracy, dla przyjaciół masz tylko jeden dzień weekendu.<br />
</b><br />
[Śmiech] To praca jak w fabryce. Jeśli nie piszesz regularnie, nic z tego nie będzie. Czasem tak się dzieje, że pod koniec dnia, albo następnego dnia wyrzucisz cały „urobek” do kosza. Bo nie pasuje, bo nie to chciałeś powiedzieć. Ale musisz to najpierw napisać.<br />
<br />
<b>Spoważnałeś?</b><br />
<br />
[Śmiech] Może faktycznie trochę dorosłem.<br />
<br />
<b>Jakieś zajęcia poza pisaniem? Uprawiasz jakiś sport? Chodzisz do kina?</b><br />
<br />
Codziennie chodzę na dwugodzinny spacer z psami. Wiesz taki szybki marsz. Wtedy układam sobie w głowie różne rzeczy, a potem wracamy i piszę.<br />
<br />
<b>Kuba mówił, że to one Cię wyprowadzają.</b><br />
<br />
Kuba ma rację [śmiech].<br />
<br />
<b>Plany na przyszłość?</b><br />
<br />
Pisanie oczywiście. <br />
<br />
<b>I kolejne nagrody?</b><br />
<br />
Jeśli będą, przyjmę je z radością.<br />
<br />
<br />
Koścista dłoń o bladej jak kość słoniowa skórze dotknęła psiego łba. Palce delikatnie gładziły krótkie futro za uchem rottweilera. Pies zmrużył ślepia i wywiesił jęzor.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-1677082139886144942016-09-08T18:23:00.000+02:002016-09-08T18:39:06.258+02:00Testament (3)Rafał wpadł do mieszkania trzaskając drzwiami. W kuchni nastawił wodę na herbatę, pognał do pokoju i otworzył laptop leżący na biurku. Wcisnął przycisk i zaczekał, żeby sprawdzić, czy urządzenie rozpoczyna pracę. Po pierwszych oznakach życia na ekranie poszedł do sypialni. Zgodnie z przeczuciem Rafała nie siedział w niej osobnik w czarnym kapeluszu, ale pergaminowa kartka nadal leżała na stole. Rafał usiadł w fotelu, przysunął stolik do siebie, odkręcił wieczne pióro i podpisał umowę. Położył kartkę na stole i zdecydował, że nie będzie przewidywał, w jaki sposób Gość ją odzyska. <br />
Niecałe pięć minut po wejściu do mieszkania siedział przed białym ekranem z nowo otwartym, pustym plikiem edytora tekstu. Pociągnął łyk gorącej herbaty i wystukał: TESTAMENT. Wyśrodkował tekst, podparł się łokciem o biurko i wpatrzył się w napis. To chyba zbyt dosłownie, pomyślał, nawet jak na tytuł roboczy. Bo czego właściwie chciał ode mnie Gość? <br />
Zadzwonił telefon. Rafał spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Kuba. Rafał odłożył telefon i zaczął pisać:<br />
„Kuba wpatrywał się w płynącą wolno mętnawą po burzy wodę. Zanurzył końce palców w zimnej rzece, poczuł lekki prąd łaskoczący skórę jego dłoni. Martwy liść wleczony przez wodę, zaczepił o jego palec. Pomyślał o własnym życiu, które mu przepływało między palcami, a czasem przynosiło kogoś, kto zaczepiał o niego jak ten liść. Czasem na dłużej, czasem na krócej...”<br />
Ale to grafomańskie, ja pierniczę! Zaczernił tekst z wyjątkiem pierwszego zdania i wymazał. Znowu wypił łyk herbaty. Kursor migał na ekranie, a Rafał miał pustkę w głowie. Nie potrafił wykombinować nawet roboczego tytułu dla swojego tekstu, nie mówiąc już o tym, że spuścizna, którą mógłby przekazać wydała mu się wyjątkowo mizerna. Wstał od biurka, wziął kubek z herbatą i wyniósł go do kuchni. Upił jeszcze łyk, potem przechylił kubek nad zlewem gapiąc się jak płyn o kolorze ciemnego piwa znika w odpływie. Piwo, pomyślał, piwo mi dobrze zrobi. Otworzył drzwi lodówki i przypomniał sobie, że resztę zawartości ostatniej butelki wylał obok łóżka podczas wizyty niespodziewanego gościa. Wziął siatkę na zakupy, sprawdził, że w kieszeni spodni ma jakieś pieniądze, założył trampki w przedpokoju i otworzył drzwi na klatkę schodową. Naprzeciwko jego drzwi siedziały dwa czarne rottweilery. Rafał znieruchomiał. Szeroko otwartymi oczami gapił się na psy, które wywaliły jęzory i gapiły się na Rafała. Postąpił krok. Psy schowały jęzory i uniosły lekko drżące wargi pokazując zęby. Na drugi krok Rafał już nie miał miejsca, a psy przysiadły na zadach i sprężyły się do skoku.<br />
- Kurwa mać! – wrzasnął Rafał trzaskając drzwiami.<br />
Dygotał w przedpokoju ze strachu i złości.<br />
- Teraz bawisz się ze mną w „Omen” czy co? – rzucił w przestrzeń. <br />
Rzucił siatkę na komodę i zawrócił do pokoju. Dostrzegł jakiś ruch ma ekranie. Zaczął czytać:<br />
<i>Siadaj na tyłku i pisz.</i> Kursor migał za kropką.<br />
<i>Kurwa mać!!!!!</i>, wystukał Rafał.<br />
<i>Masz bardzo ubogie słownictwo jak na pisarza. Pewnie dlatego, że mało piszesz ostatnio.</i><br />
Rafał usiadł na biurkiem i wpatrywał się w ekran. Dłonie drżały mu ze złości. A może z powodu kaca?<br />
<i>Kiedyś mi za to podziękujesz, a teraz zbieraj się do roboty i pamiętaj, że talent to nie wszystko. Właściwie to bardzo mało.</i><br />
<i>Kim jesteś?<br />
To bez znaczenia.<br />
Dla mnie to ważne.<br />
Strasznie nudzisz. Byłem tu, zanim pierwszy idiota zszedł z drzewa. Niech to ci wystarczy. Przestań szukać pretekstów i zacznij wreszcie pracować.<br />
Dlaczego się uparłeś, żeby dręczyć właśnie mnie?</i><br />
<i>Nie tylko ciebie. Dręczyłem innych przed tobą i będę dręczyć innych po tobie. <br />
<i>Na przykład?</i><br />
Stephen King też chlał, ale on w przeciwieństwie do Ciebie pisał bez przerwy. Jego musiałem trochę inaczej motywować.</i><br />
Rafał otworzył usta i gapił się w ekran.<br />
...<br />
<i>No co? Nie chciałbyś pisać jak King?<br />
<i>Chyba nie. King pisze jak King. Ja chciałbym po swojemu.</i><br />
Ale chciałbyś być tak znany jak on?</i><br />
Rafał uznał, że pytanie jest retoryczne. Zaczernił ekran raz jeszcze i skasował cały tekst. Potem na środku postawił jedynkę. Pociągnął nosem i zaczął pisać:<br />
<br />
<i>Biegł wyciągając z trudem nogi z błotnistego gruntu. Każdy krok oznaczał walkę z mazią, która chciała go wessać do wnętrza ziemi, pochłonąć, odebrać mu energię. Siły opuszczały go coraz bardziej, a wiedział, że powinien przyspieszyć, by umknąć pościgowi. Nie odwracał się, żeby nie zobaczyć prześladowcy. A może prześladowców? Tak było za każdym razem. Wiedział, bo przecież przeżywał szaleńczą ucieczkę nie po raz pierwszy. Oni zawsze byli szybsi. Jemu zawsze było trudno...</i><br />
<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-46770351497573239282016-09-07T11:59:00.002+02:002016-09-07T12:06:38.061+02:00Testament (2)Stał w łazience i gapił się bezmyślnie w lustro. Potem napotkał własne spojrzenie. Postanowił umyć przynajmniej zęby. Może nie zmieni tym od razu całego życia, ale uznał, że to niezły początek. Ta czynność tak go zmęczyła, że nie wiedział kiedy, wrócił do łóżka i zasnął. Jedni w stresie jedzą, inni śpią.<br />
Obudził się i natychmiast otworzył oczy, ale leżał jeszcze bez ruchu wsłuchując się w dźwięki i próbując ustalić, czy jest sam, czy też siedzi w pokoju ktoś jeszcze. Wreszcie wyprostował się na łóżku i zdecydował stawić czoła rzeczywistości. Miejsce w fotelu przy stoliku było puste, ale dokument nadal leżał na blacie, a więc Gość nie był tylko złym snem. Rafał rozsunął zasłony, otworzył szeroko okno i spojrzał na wyświetlacz telefonu. Była druga po południu. Czuł się znacznie lepiej. Przynajmniej fizycznie. Przyniósł sobie wodę z kuchni i usiadł w fotelu. Sięgnął po dokument sporządzony, a jakże, na pergaminie. Albo czymś podobnym. <br />
<br />
„Ja, Rafał Obrębski, zobowiązuję się solennie do spisania testamentu, zanim pożegnam się z tym światem.” <br />
<br />
Tylko tyle. Miejsce na podpis i datę. Żadnych gwiazdek, żadnego drobnego druku. Jedno zdanie, które w dodatku było idiotycznie oczywiste. Na stole leżało wieczne pióro. Rafał nie przypominał sobie, żeby miał takie pióro, więc to pewnie był prezent od Gościa. Wzruszył ramionami, pomaszerował do łazienki i wszedł pod prysznic. Najpierw obiad, pomyślał, nie ma co się śpieszyć, mądrzy ludzie zawsze ostrzegają, żeby niczego pochopnie nie podpisywać.<br />
Na ulicy było ciepło, gwarnie i bardzo otymistycznie w czerwcowym słońcu. Rafał rozejrzał się oglądając uważnie przechodniów, ale nie dostrzegł wśród nich żadnego mężczyzny w czerni. Nie miał też wrażenia, żeby go ktoś śledził. Skręcił za róg i znalazł się na cichej sąsiedniej uliczce z ogródkiem kawiarnianym na chodniku, wśród kwiatów. Ruch tu był niewielki, a kuchnia smaczna. Usiadł i sięgnął po kartę.<br />
- Na co dziś miałby pan ochotę? – przywitał go student dorabiający u Chińczyka w tym tygodniu.<br />
- Coś ostrego – mruknął Rafał.<br />
- Kurczak, czy ryba? A może krewetki?<br />
- Niech będzie kurczak.<br />
- I piwo?<br />
- Nie, przynieś mi zimną Colę. <br />
Student nie skomentował i ruszył w stronę kuchni.<br />
Rafał gapił się bezmyślnie na uliczkę i przeżuwał swoją klęskę. Bo najście w domu uznał za klęskę. Chyba w innych kategoriach nie można rozważać takiego zdarzenia. Czuł się podle. Dlaczego miałbym cokolwiek podpisywać? – obracał myśli w głowie – i czy to znaczy, że ten typ, że Gość, poprawił się natychmiast, ma zamiar wrócić? Obudzę się, a on znowu będzie siedział w moim fotelu? W mojej sypialni? Ja pierniczę, przecież to jakiś absurd! Szantaż! No niech mi ktoś powie, czy to nie jest szantaż? <br />
Sięgnął po widelec i wbił go w kawałek kurczaka pływającego w gęstym sosie na talerzu. Przecież to nie do przyjęcia w cywilizowanym świecie, żeby jakiś gość ubrany jak cudak, Gość w czerni, poprawił się szybko, właził człowiekowi do domu, do sypialni, zakłócał intymność i kazał podpisać jakieś bzdety! To jest – Rafał aż się gotował – to normalnie gwałt! No nazywajmy rzeczy po imieniu, żuł mściwie mięso, kim jest obcy człowiek, który ci włazi do chałupy, kiedy śpisz? Dolał ostrego sosu. O ile to w ogóle jest człowiek, przełknął kęs tak ostry, że aż z jego oka zaczęła płynąć łza. Rafał sięgnął po serwetkę, wytarł oczy, potem wysmarkał nos, a kiedy oderwał serwetkę od twarzy znieruchomiał. W tej cichej ulicy, gdzie ruch był symboliczny, pędził wprost na niego paskudny czarny SUV. Rafał widział skierowane na siebie reflektory i wyszczerzoną kratę chłodnicy. Nawet nie zdążył odłożyć serwetki, ani odsunąć się od stolika. Nic nie zdążył zrobić. Pomyślał tylko głupio o Annuszce, która rozlała olej słonecznikowy. A więc to tak?<br />
SUV zatrzymał się dosłowie centymetr przed stolikiem. No, może dwa. Przez chwilę nikt się nie ruszał, potem rozległ się cichy szmer otwieranych drzwi od strony kierowcy. Student-kelner podszedł do Rafała. Kierowca SUVa wysiadł, na miękkich nogach postąpił dwa kroki i opadł ciężko na krzesło. Spojrzał Rafałowi prosto w oczy.<br />
- Oszukać przeznaczenie – student przerwał milczenie. – Widzieliście to? Niezłe, jeśli ktoś lubi takie historie.<br />
Spojrzał zaciekawiony na Rafała i jego niedoszłego oprawcę.<br />
- Ale i tak się nie da. Podać coś? – zwrócił się do kierowcy.<br />
- Wody – padła cicha odpowiedź.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-60089016331053972352016-09-06T11:39:00.002+02:002016-09-06T11:39:46.687+02:00Testament (1)Najpierw usłyszał szum ulicy, stukot kół tramwaju, klakson. Zacisnął mocniej powieki w nadziei, że zapadnie znowu w sen i jakoś przetrzyma te kilka godzin porannego kaca, ale już wdzierało się światło drażniąc oczy, mimo zaciągniętych zasłon. Potem dotarł do niego smród piwa rozlanego na dywanie przy łóżku. Może to go uratuje? Wyciągnął rękę szukając po omacku butelki. Potrząsnął nią i na dnie zachlupotały resztki. Przytknął szyjkę butelki do ust i przechylił. Mało. Za mało, żeby zaspokoić pragnienie. Podciągnął się z trudem i w pozycji półsiedzącej, z zamkniętymi nadal oczami usiłował uspokoić wir w głowie. Wreszcie zaczerpnął więcej powietrza i ostrożnie uchylił powieki. W pokoju siedział człowiek. Obcy człowiek.<br />
Nie da się wytrzeźwieć w okamgnieniu, nawet jeśli można przeczytać coś takiego w książce. Rafał po prostu nie uwierzył w to, co widzi. Przymknął oczy i usiłował oprzytomnieć, odzyskać możliwość postrzegania i oceniania zjawisk. Choć oczu nie otwierał, do jego mózgu zaczęła się przedzierać świadomość czyjeś obecności. Zerknął.<br />
Gość miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę, czarne sztylpy. Czarny kapelusz położył na stoliku, a sam rozparł się wygodnie w fotelu stojącym naprzeciwko łóżka. Założył nogę na nogę.<br />
- Wiem, że nie wytrzeźwiałeś, ale czy coś już do ciebie dociera?<br />
Rafał nie zauważył, żeby gość poruszał ustami.<br />
- Kim pan jest, przepraszam? – zaskrzypiał.<br />
- Możesz do mnie mówić Gość.<br />
Rafał skinął głową, kaszlnął i usiadł całkiem opierając się plecami o ścianę.<br />
- Czemu zawdzięczam pańską wizytę, panie Gościu?<br />
- Sobie ją zawdzięczasz, pijaczyno. Mam dla ciebie propozycję. Drugiej nie będzie, więc radzę ci, żebyś ją sobie wziął do serca.<br />
Rafał nie miał siły się oburzać, ani unosić lub protestować. Skinął głową.<br />
- Napiszesz testament.<br />
Rafał uniósł brwi z wielkim trudem. <br />
- Ale... ja nic nie mam – wskazał na ścianę – no poza mieszkaniem. Nie mam komu go zapisać. Zresztą jak, dlaczego?... Mam dopiero trzydzieści pięć lat, jeszcze nie pora... chyba?<br />
Gość wyciągnął złotą papierośnicę, z niej wyłuskał papierosa. Rozległ się trzask zapalniczki i płomień owinął się wokół końcówki papierosa. Gość wciągnął dym. Jego policzki koloru kości słoniowej zrobiły się całkiem wklęsłe. Rafał patrzył, jak rozżarzony tytoń zamienia się w popiół. Dotarł do niego wyjątkowo silny aromat. Jedyny ładny zapach w pokoju.<br />
- Kim pan jest, panie Gościu? – powtórzył pytanie słabym, łamiącym się głosem.<br />
- Mówimy o tobie, prawda? Propozycja dotyczy ciebie, zgadza się? To ty jesteś podobno pisarzem, więc ty będziesz pisał ten cholerny testament, a nie ja!<br />
Rafał skinął głową. Owszem wydał kilka lat temu książkę okrzykniętą bardzo udanym debiutem. Druga też była całkiem niezła. Trzecia poszła siłą rozpędu, a czwartą wymusił na nim wydawca. Przez pewien czas Rafał przechadzał się w nimbie lokalnej sławy. Złapał na nią jedną nauczycielkę, potem jedną dziennikarkę, ale żadna nie wytrzymała jego nastrojów, zwłaszcza kiedy nimb sławy coraz częściej zamieniał się w opary alkoholu. Niedawno odeszła od niego wyjątkowo cierpliwa pani weterynarz.<br />
- Czy mam się pożegnać z życiem? – wyjąkał Rafał. – To już koniec? Koniec kariery, pisania, mój młody talent...<br />
- Nie dramatyzuj – przerwał mu Gość. – Powiedziałem chyba wyraźnie, że masz się wziąć do roboty i spisać testatement. Pisać nie bredzić, nie żegnać. Przestań się rozczulać nad sobą, ogarnij się, umyj, wywietrz pokój, wyjdź na spacer i potem zrób to, co masz do zrobienia. Ta decyzja nie podlega dyskusji. Gość wyciągnął zza pazuchy rulon papieru, złamał pieczęć i rozłożył dokument na stole.<br />
- Podpiszesz to, albo... sam się domyśl.<br />
Gość wygładził klapy garnituru, założył kapelusz, odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami.<br />
Rafał zwlókł się z łóżka.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-74036890607229767842016-09-03T09:58:00.000+02:002016-09-03T10:03:29.185+02:00Głos (5)Był pusty. Przy schodach czuwał nadal ten sam ochroniarz. Brakowało więc jeszcze jednego. Może kręcił się wśród gości, może nie. Ruszyłyśmy szybko w drogę powrotną. Za niecałe pięć minut panowie zaczną się wybudzać. Nie załadowałyśmy dawki dla słoni. Mop tkwił na swoim miejscu blokując klamkę od łazienki. Zza wahadłowych drzwi do kuchni wyjrzałyśmy ostrożnie. Tu słychać już było śmiech, oklaski z sali wystawowej i teatralny głos gospodarza, ale w samej kuchni było cicho. Magda nasłuchiwała przez chwilę przy drzwiach do chłodni, ale przecież nie było szans, żeby usłyszeć cokolwiek przez grubą izolację. Podeszłam do drzwi prowadzących do sali wystawowej i ubezpieczałam nas z tej strony. Magda nacisnęła delikatnie klamkę chłodni i zajrzała przez szparę. Szybko oceniła sytuację.<br />
- Mamy mniej więcej trzy minuty. Jeden już się wierci.<br />
Sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej trzy fiolki. Pierwszą rzuciła w kuchni, kiedy z niej wychodziłyśmy, drugą, w kącie, pod sinoburym obrazem, gdy już sunęłyśmy dyskretnie w stronę wyjścia, trzecią upuściła pod rozłożystym drzewem pięknie wkomponowanym w przestrzeń wystawową. <br />
Najpierw pojawił się dym w okolicach kuchni, potem na wystawie. Goście rozglądali się pociągając nosami. Gospodarz zniżył głos i też zaczął węszyć. W następnej minucie wielbiciele sztuki i wernisażowych poczęstunków rzucili się zgodnie ku drzwiom wyjściowym, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Gospodarz zasłaniając nos starał się nie oddychać. Nawet się nie tłumaczył w tym rozgardiaszu – i tak go zresztą nikt nie słuchał – tylko starał się wyjść jak inni. Trudno było im dziwić zważywszy na straszliwy smród. Dołączyśmy do gości prezentujących wyraz największego obrzydzenia na twarzach i, zasłaniając dyskretnie pół twarzy chustami, przeszłyśmy obok ochroniarza wmieszanego w tłum. To był nasz piąty cel. Jedyny, który w tej chwili nie robił dzikich min i lekceważąc smród przedzierał się w przeciwnym kierunku niż wszyscy, czyli w stronę tego na schodach. Szósty miał widać słabsze morale, bo wykrzywił oblicze w grymasie totalnego obrzydzenia, ale mimo to wskazał głową koledze kłęby dymu wydobywające się z kuchni, a sam ruszył w górę schodów i, jak nietrudno się było domyślić – do gabinetu. No cóż panowie, o kilka sekund za późno, zachichotał mój Głos wewnętrzny. Tylko króciutką chwilę spędziłyśmy wśród kotłujących się na chodniku gości. Kiedy Monika zamykała delikatnie bagażnik, w którym wylądowały nasze torby, usłyszałyśmy odległy dźwięk pierwszych policyjnych syren.<br />
<br />
Monika otworzyła zamaszystym ruchem drzwi naszej wielkiej szafy z lustrem, potem jeszcze jedne drzwi ukryte w głębi i zaczęła wyładowywać z torby cały swój arsenał: granaty hukowe, ampułki ze smrodem i gazem (nigdy nie pamiętałam, co zawierały, ale Monika zabierała je na każdą akcję), swój paralizator, mój paralizator, strzałki, pistolety. Zdejmowałam z siebie poszczególne części wyposażenia i oddawałam grzecznie Monice. <br />
- No dobrze, a teraz pokaż ten skarb – powiedziała siadając na łóżku.<br />
Zanurzyłam rękę w torbie i wyjęłam szklaną kulę wielkości piłki do tenisa. Kiedy się nią potrząsało, płatki śniegu wirowały wokół dużego diamentu oprawionego nawet dość misternie. Monika potrząsnęła kulą.<br />
- Ale kicz.<br />
- Nasz artysta tworzy sztukę niekonwencjonalną. I nieźle ją ubezpiecza.<br />
<br />
<br />
Uchyliłam jedną powiekę i ziewnęłam. Szmaragdowe fale szumiały monotonnie, słońce grzało, Monika wyczyniała jakieś dziwne figury na plaży. Poprawiłam się na siedzisku. Monika wybijała się w miejscu i robiła salto w tył lądując, o dziwo, na nogach. Tego jeszcze nie widziałam. Jakbyś poćwiczyła, zaczął Głos w mojej głowie, ale na szczęście w tejże chwili zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i uśmiechnęłam się.<br />
- Halo?<br />
- Dzień dobry, panno Zet.<br />
- Dzień dobry, panie dyrektorze.<br />
Ten głos lubiłam.<br />
- Jak tam wakacje? Pogoda dopisuje?<br />
Cały dyrektor. <br />
- Jak to na Karaibach, panie dyrektorze.<br />
- A nie nudzicie się za bardzo?<br />
Monika dla odmiany zrobiła salto do przodu.<br />
- Wydaje się, że nie bardzo, panie dyrektorze.<br />
- Mamy nową sprawę.<br />
Monika wyczuła chyba z kim rozmawiam i spojrzała na mnie czujnie. Machnęłam ręką.<br />
- Słucham, panie dyrektorze.<br />
- Z sejfu bankowego zginął komplet biżuterii żony dyrektora tegoż banku. Ubezpieczony na ładną sumę. Do banku nie musicie się wdzierać, bo to sprawdziliśmy oficjalnie. Ktoś otworzył sejf czysto i fachowo, ale skrytkę spartaczył. Ubezpieczyciel byłby wdzięczny za sprawdzenie domu i wiejskiej posiadłości dyrektora. <br />
Monika już stała przy mnie.<br />
- Wiem, że macie jeszcze dwa tygodnie wakacji, ale na materiały zawsze możecie zerknąć.<br />
- Zgoda, panie dyrektorze.<br />
Monika zaklaskała cichutko. No jak dziecko, zaczął marudzić Głos w mojej głowie.<br />
Rozłączyłam się i przeciągnęłam z zadowoleniem, aż mi chrupnęły kości w stawach.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-55575177164301566792016-09-02T10:36:00.002+02:002016-09-02T10:40:54.144+02:00Głos (4)Zgodnie z planem najpierw weszłyśmy do kuchni. Zdecydowanie i błyskawicznie. Od razu za drzwiami przykucnęłam chowając się za stołem i szukając celu. Magda już wyjęła zza podwiązki swój pistolet na strzałki. Cel był jeden, o dziwo, i pochylał się nad umywalką niezdarnie spłukując z krawata resztki jedzenia. Tylko się nie odwracaj, pomyślałam w chwili, gdy zareagował na dźwięk otwieranych drzwi i już rozpoczął mozolny ruch głową w naszą stronę. Strzałka Magdy wbiła mu się w szyję. Efekt był natychmiastowy. Zanim zdążył się całkiem osunąć do zlewu byłyśmy przy nim. Przyzwyczaiłam się, że Magda zawsze ich ratuje przed upadkiem. Już nie dyskutowałam, tylko jej pomagałam. Tak było szybciej. Kiedyś, jak mi zaczęła tłumaczyć, że nie wypada, było nie było, kolegom pozwalać się obijać bez powodu, jeden wyjątkowo odporny kolega zaczął się budzić. Od tamtej pory wolałam nie ryzykować rozmów na temat ewentualnych potłuczeń. Oczywiście sprawy się miały zupełnie inaczej, kiedy to Magda ich obijała, a nie zlew lub inny mebel. Zaciągnęłyśmy szybko ochroniarza do chłodni.<br />
- Zamknij drzwi – przypomniałam.<br />
- A jak się przeziębi? – spytała Magda.<br />
- Nie przeziębi się, za chwilę otworzymy te drzwi i wypełznie. Mamy dziesięć minut i przez ten czas nic mu się nie stanie. <br />
To był pierwszy. Spodziewałam się tutaj zastać również drugiego, ale w tej robocie zawsze zdarzają się jakieś niespodzianki. Czynnik ludzki. Magda naparła energicznie na drzwi wahadłowe prowadzące z kuchni do służbowego przejścia w głąb mieszkania i tym sposobem znalazła drugiego. Kiedy drugi łapał się za obolałą twarz, wystrzeliłam nabój usypiający, a Magda wsunęła się zręcznie pod wiotczejące ciało, żeby łatwiej jej było na własnych plecach doholować gościa do chłodni.<br />
- Myślisz, że się zmieszczą razem?<br />
- Muszą – zauważyłam i przez chwilę mocowałyśmy się z drzwiami.<br />
- Drugi z głowy – odliczyła Magda.<br />
Tym razem wyszłyśmy z kuchni ostrożnie. Trzeci i czwarty cel były na korytarzu, w gabinecie, który nas tak bardzo interesował, albo gdziekolwiek. Znalazł się, kiedy wychodził z toalety. Właściwie, na początku nie miałyśmy wcale pewności, ze to on. Po prostu ktoś otwierał drzwi, a my nie czekałyśmy, aż wyjdzie w całej okazałości na korytarz. Poza tym, mimo znakomitej charakteryzacji, dzięki której na ulicy same siebie byśmy nie poznały, wolałyśmy jednak dostarczać im jak najmniej danych i wrażeń na własny temat. Z doświadczenia wiedziałyśmy, że ta metoda się sprawdza. Koniec końców okazało się, żeśmy sie nie pomyliły i to był nasz trzeci cel. Spoczął w łazience złożony troskliwie do snu przez Magdę. Zablokowałam na wszelki wypadek drzwi kijem od mopa i po chwili zajrzałśmy za róg korytarza. Korytarz był pusty. Po prawej znajdowały się drzwi do interesującego nas gabinetu, kawałek dalej wyjście na schody z dwoma dżentelmenami przebranymi za agentów. Magda przysunęła się do ściany po lewej stronie i cichutko podeszła na sam koniec korytarza wyglądając na schody. Odwróciła się do mnie i podniosła do górę palec wskazujący. Był zatem tylko jeden koleś na schodach. Przypadłyśmy do ściany przy drzwiach. Głęboki wdech i weszłyśmy do gabinetu. Ułamek sekundy. Bezszelestnie zamykałam za nami drzwi, a kiedy się odwróciłam, facet siedzący na kanapie już złożył głowę na własnej piersi. Na kolanach trzymał otwartą książkę. Magda uśmiechnęła się do mnie. Wiedziałam, że lubiła intelektualistów, ale teraz nie było na to czasu. Sprawdziła tylko szybko, czy na pewno śpi, odchylając mu delkatnie powiekę. Oko odpłynęło; kolega spał jak dziecko. Magda stanęła przy drzwiach, ja szybko wyjęłam z torby niewielkie urządzenie, zdjęłam ze ściany obraz i przyłożyłyłam elektroniczne cacko do ścianki sejfu. Nacisnęłam włącznik. Zielone cyferki zaczęly migać w zawrotnym tempie. <br />
Rozejrzałam się po pokoju. Obrazy, półki z książkami, jakieś rzeźby, akwarium. A w nim ohydne szare rybki. Kto trzyma takie paskudztwo dla ozdoby wnętrza? Podeszłam bliżej. Z akwarium gapiły się na mnie wstrętne oczy i szczerzyły wstrętne paszcze. Skoro nasz artysta trzyma piranie ku ozdobie, to warto się przyjrzeć, pomyślałam. Zrobiłam krok w stronę akwarium i wtedy wydarzyły się jednocześnie trzy rzeczy: rozległo się kliknięcie otwieranego sejfu, Magda odskoczyła lekko pozwalając komuś otworzyc drzwi i moje spojrzenie padło na połyskującą wypukłość na dnie akwarium. Kątem oka zauważyłam ruch przy drzwiach i usłyszałam jak ciężkie ciało osuwa się na podłogę. Ten odgłos stłumił dywan i opiekuńczy instynkt Magdy. Westchnęłam i sięgnęłam po podbierak leżący na wierzchu akwarium.<br />
- Zajrzyj do sejfu – poprosiłam Magdę.<br />
- Trochę grosza i nic ciekawego – odpowiedziała po chwili.<br />
- Czyli zgodnie z oczekiwaniami – zauważyłam sięgając podbierakiem na dno akwarium.<br />
Durne ryby rzuciły się na podbierak, a ja spokojnie wyciągnęłam z dna przezroczysty kamień. Magda zdjęła nasz otwieracz z sejfu i wróciła błyskawicznie pod drzwi. Wrzuciłam kamień do torby, powiesiłam obaz na miejscu.<br />
- Mamy czterech, wracamy. Może uda nam się spokojnie wyminąć pozostałych dwóch. Wyjrzałyśmy ostrożnie na korytarz.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-16309733095850516342016-09-01T19:34:00.002+02:002016-09-01T19:43:50.288+02:00Głos (3)Stałyśmy przed lustrem i przyglądałyśmy się naszemu odbiciu. Jedna trochę wyższa i szczuplejsza, druga też niczego sobie. Magda odwróciła się lekko, żebym mogła spojrzeć na jej plecy przykryte delikatną chustą narzuconą na sukienkę.<br />
- Z tyłu też nic nie widać?<br />
- Nic. Jest idealnie.<br />
Wygładziłam sukienkę z przodu, zrobiłam krok przyglądając się uważnie odbiciu. Magda powtórzyła moje ruchy i uśmiechnęła się szeroko.<br />
- Nie ma mowy, żeby ktoś cokolwiek zauważył.<br />
Sięgnęłam po torebkę leżącą na fotelu. Była trochę duża, ale teraz nikt nie zwracał uwagi na rozmiar damskiej torby. Nosiło się wszystko. Magda podniosła swoją z podłogi tak lekko, jak by torba nic nie ważyła.<br />
- No to jazda! – wydałam rozkaz.<br />
<br />
Większość gości już była na miejscu. Popijali, rozmawiali, oglądali obrazy wiszące na ścianach oraz różne przedmioty poskładane razem z przyczyn znanych jedynie twórcy instalacji. Kiedy wszyscy byli już bardzo zajęci sobą, rozległ się dziwny, niepokojący dźwięk, światło przygasło, potem zaczęło jaśnieć, a na schodach pojawił się on – twórca. Rozłożył ramiona w teatralnym geście, a po chwili zaskrzeczał:<br />
- Witajcie, drodzy moi!<br />
- Ale dupek – szepnęła Magda klaszcząc z zapałem podobnie jak inni zaproszeni. <br />
Na twarzach pojawiły się uśmiechy, kieliszki poszły w górę, ten i ów porykiwał pochwały na cześć gospodarza.<br />
Wskazałam głową dwóch gości przebranych za agentów, którzy stali na szczycie schodów za gospodarzem i ponurym wzrokiem omiatali salę. Za dużo filmów się naoglądali. Magda odpowiedziała skinieniem.<br />
- I dwóch na korytarzu.<br />
- W ekipie jest ich sześciu, więc pewnie dwaj pozostali pilnują ściany – uniosłam kieliszek i wyszczerzyłam się do gospodarza, który niczym pan na włościach witał kolejno swoich poddanych już to dotykając ich poufale, już to podając dłoń nie do uścisku, ale jakby do ucałowania. Nie zamierzałam go całować.<br />
- Jak on tego dokonał? – spytała Magda, kiedy gospodarz cały w pląsach oddalił się nieco od nas.<br />
- Wstrzelił się – wzruszyłam ramionami. – A może ma talent? Może czaruje? Grunt, że się dobrze sprzedaje. Chodź, rozejrzymy się bliżej schodów. Same plany to nie wszystko.<br />
Magda popłynęła za mną w stronę obrazów wyeksponowanych na ścianie przy samych schodach robiąc miny do ochroniarza, który udawał, że jest super profesjonalny i na służbie jej nie zauważa. Nie zauważać Magdy! No pewnie, że łypał okiem.<br />
- Tak, jeden sterczy przed drzwiami do gabinetu, więc pewnie któryś jest w środku.<br />
- To znaczy, że pilnują też przejścia dla służby i schodów z kuchni, których stąd nie widać – odpowiedziałam. – Tego przy drzwiach też stąd nie będzie widać. Goście widzą tylko tych dwóch na schodach.<br />
Magda rozejrzała się po rozgadanych gościach.<br />
- To co? Według planu?<br />
- Tak, damy im jeszcze pół godziny. Możemy skubnąć coś drobnego.<br />
Byle drobnego, zrzędziło bydlę w mojej głowie, podczas gdy mój wzrok podążał za rozłożystą damą we fioletach.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-90753340044624377032016-07-29T14:05:00.002+02:002016-07-29T14:46:16.556+02:00Głos (2)- Pyszne – Magda ładowała do buzi kolejną porcję zieleniny. Oblizała się, otarła sos skapujący jej z kącika ust i znów nabrała zielsko na widelec.<br />
Dziobnęłam niechętnie rukolę. Gorzkie świństwo. Po co je wrzucili do sałatki? Byłaby znacznie smaczniejsza bez tego.<br />
- Jutro pójdziemy razem na zajęcia, dobrze? Ostatnio jesteś ciut nieswoja. Trochę więcej ruchu na pewno ci się przyda.<br />
- Dopracowuję plan. A co? Wyglądam na ponurą? – przełknęłam rukolę. Dobrze, że jakaś litościwa dusza wrzuciła pomidorki koktajlowe do zagryzienia paskudztwa.<br />
- Nie tam, zaraz ponurą. Chodzi mi to, że wysiłek fizyczny oczyszcza umysł, wiesz. To pomaga. <br />
- Tak, wiem.<br />
- Jedzenie też jest ważne.<br />
- Tak, wiem.<br />
- No dobra, pokaż kieckę.<br />
Wyciągnęłam torbę z łupem w jej kierunku. Magda starannie wytarła palce w serwetkę i już sięgała po torbę, ale w ostatniej chwili jednak zachowała resztki instynktu samozachowawczego.<br />
- Poczekaj, skoczę do łazienki, bo jak zostawię na twojej nowej kiecce trochę sosu, to mnie zabijesz – zachichotała.<br />
Postawiłam torbę na podłodze i skinęłam głową. Całkiem słuszna uwaga – pomyślałam. No cóż, straciłaś przyzwoitą okazję – mruknął głos. Jaką okazję, idioto? To moja wspólniczka, nie? Nikt się nie pozbywa wspólników z powodu kiecki. A z powodu świetnej figury? – dociekał dureń w mojej głowie. <br />
- Jestem – Magda porwała torbę z podłogi i wyciągnęła z niej kieckę. Gwizdnęła z podziwem. – Założysz ją na nasz wypad?<br />
Skinęłam głową. Magdzie roziskrzyły się oczy.<br />
- Super! Może i ja powinnam dobrać coś pod kolor? Wiesz, żebyśmy dobrze wyglądały.<br />
- Taki jest plan. Jutro coś kupisz, albo dziś jeszcze jak wolisz. Ma podkreślać figurę no i wiesz, musi być funkcjonalna.<br />
Teraz Magda skinęła głową.<br />
- Co ci mówi twój wewnętrzny głos? – spytała.<br />
Przełknęłam coś łykowatego i spojrzałam jej prosto w oczy.<br />
- Na jaki temat? <br />
- No, naszej akcji.<br />
- Aha. Nic nie mówi. Tu nie ma miejsca na jakieś głosy – powiedziałam odsuwając talerz – trzeba się starannie przygotować, a nie zdawać na przesądy. Zbieramy się. Mam jeszcze trochę pracy, a zostały nam trzy dni na przygotowania. Jeśli jutro mamy razem poćwiczyć, to trzeba jeszcze dziś zakończyć kilka spraw.<br />
- No pewnie – Magda wstała prostując idealne ciało. – To ja skoczę na te zakupy. Widzimy się później.<br />
Patrzyłam za nią płacąc rachunek. Pozbierałam swoje rzeczy i ruszyłam myśląc już o zadaniu. Głos nie dawał wygraną. Za trzy nie będziesz wyglądać tak jak ona, skrzeknął. Może jednak... <br />
Westchnęłam.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-32355814433569289292016-07-12T17:08:00.000+02:002016-07-12T18:10:25.430+02:00Głos (1)Początkowo w ogóle nie zwróciłam na niego uwagi. Chodziłam po mieście już od godziny, zaglądając to do jednego to do drugiego sklepu w centrum. Nawet nie chciałam nic kupować, ale a nuż coś się trafi. Jak człowiek szuka, to na pewno nie znajdzie. <br />
Zaczął się przebijać przez szum głosów, zgiełk i kiepską muzykę. Od wejścia do sklepu miałam wrażenie, że coś mi chodzi po głowie, ale dopiero, kiedy stanęłam przed manekinem wpatrzona w otulający go miękki, szary materiał, usłyszałam go wyraźnie.<br />
- Nikt nie ma takiej talii, oczywiście kiecka jest spięta z tyłu szpilkami, żeby dobrze wyglądała.<br />
- Pewnie, że na człowieku będzie wyglądać inaczej – zgodziłam się – ale i tak jest niezła. I materiał jest w porządku. Chyba przymierzę.<br />
- A przymierz – odpowiedział.<br />
Rozejrzałam się, namierzyłam wieszak z szarą kiecką i wyszukałam swój rozmiar.<br />
- Weź też o jeden większy – zazgrzytał głos. – Co będziesz chodzić dwa razy.<br />
Wzięłam ten rozmiar większy. Nigdy nie wiadomo, czasem wygląda się lepiej w mniej dopasowanej. Dostałam numerek i zasunęłam starannie kotarę w przymierzalni. Trzy ściany wyłożone lustrami. Zdjęłam spódniczkę i powiesiłam na wieszaku. Zerknęłam w lustro i odruchowo wciągnęłam brzuch. Nie, żeby był duży, ale myślałam, że jest mniejszy. W każdym razie w ubraniu wydawał się mniejszy. Zdjęłam bluzkę. Światło w przymierzalni nie było korzystne, co do tego miałam absolutną pewność. Zdejmując sukienkę z wieszaka, ukradkiem spojrzałam w lustro. Widziałam się z boku, z tyłu, z przodu, z każdej strony. Nie byłam do tego przyzywyczajona. Nikt nie jest. Głos usiłował się przebić z jakąś złośliwością pod moim adresem, ale stłumiłam go całkiem skutecznie. Milcz, draniu! Ostrożnie wkładałam sukienkę, żeby nie popsuć makijażu, nie rozerwać niczego i w ogóle nie narobić szkód. To przecież nie była jeszcze moja sukienka. Nie muszę się tłumaczyć z ostrożności.<br />
- Gadanie! Boisz się, że się nie wbijesz! <br />
- Zamknij dziób! – wygładziłam dłonią, fałdkę na biodrze, podciągnęłam suwak na plecach do samej góry i obracałam się zupełnie niepotrzebnie, bo w lustrach było widać i przód i tył i tę fałdkę. To nie była fałdka na sukience.<br />
- Na szczęście masz mnie – glos nie dawał za wygraną. – Przestań się wygłupiać i przymierz tę większą.<br />
Przez chwilę stałam milcząc i gapiłam się na siebie w lustrze. Spojrzałam sobie w oczy zastanawiając się, czy tam w środku czai się może obcy element, kosmita, który mnie przejął. Zza przepierzenia słyszałam, jak inna kobieta szamocze się z jakąś częścią gardroby tłamsząc wyrazy głębokiego protestu wobec oporu materii. Zdjęłam sukienkę, zrobiłam głęboki wdech, następnie wydech. Znowu spojrzałam sobie prosto w oczy. Bydlak w mojej głowie ani pisnął. Zdjęłam z wieszaka drugą sukienkę.<br />
- No, może nie wyglądasz tak dobrze, jak Magda, ale obleci – przemknęło mi przez myśl.<br />
- Jeśli to ma być zachęta – warknęłam – lepiej się zamknij. Prosiłam już o to na samym początku.<br />
- Oj, daj spokój – tym razem zabrzmiał pojednawczo. – Może by tak przyłożyć się bardziej do treningów? Wiesz, Magda się przykłada i widać efekty.<br />
Miałam ochotę palnąć w ten durny łeb, ale zrezygnowałam z przyczyn oczywistych. Postanowiłam zignorować Głos. Parzyłam na siebie w lustrze przechylając głowę w jedną stronę, potem w drugą, potem ją trochę uniosłam patrząc z góry, podniosłam rękę, oparłam ją o biodro, lekko się odwróciłam. Na koniec uznałam oględziny za całkiem zadowalające i zdecydowałam, że kupię sukienkę. Właśnie w tym rozmiarze. Glos przeciskał się z komentarzem, ale go stłumiłam zajmując się wyłącznie zdejmowaniem sukienki z siebie. Koncentracja, medytacja, zen. Tylko ja i moja nowa sukienka. Razem wyglądamy naprawdę dobrze. Gdy znowu zakładałam spódnicę unikając patrzenia w lustro – co za idiota wymyślił takie światło w przebieralniach? Nawet gdyby człowiek był idealny, to i tak w tym durnym świetle dopatrzy się u siebie cellulitu i co najmniej trzy kilo za dużo – rozdzwonił się mój telefon. Wygrzebałam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz: Magda.<br />
- Gdzie jesteś? – zapytała prosto z mostu.<br />
- W przymierzalni – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.<br />
- Słuchaj, bo ja właśnie wyszłam z klubu i jestem potwornie głodna. Monika dała nam dziś niezły wycisk. Może skoczymy razem na jakąś sałatkę? Jesteś w centrum?<br />
- Tak.<br />
- Świetnie! To ja już wychodzę. Tam gdzie zwykle?<br />
- Będę za jakieś piętnaście minut. <br />
- Super! <br />
I Magda się rozłączyła. Pozbierałam sukienki i ruszyłam do kasy. Uśmiechnęłam się do dziewczyny stojącej za ladą i podałam jej sukienkę. Czułam się dobrze, byłam zadowolona, za chwilę spotkam się z przyjaciółką i zjemy razem sałatkę.<br />
Zamknij się durniu w mojej głowie! Gęba na kłódkę!<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-14758301042821453852016-07-09T13:14:00.002+02:002016-07-09T13:14:07.602+02:00Najnowszy model (5)Piątek<br />
<br />
Wszyscy w biurze chodzili radośniejsi niż zwykle. Udało się dotrzeć bez większych wpadek dla zespołu do piątku. Projekt był gotowy, szef zadowolony. Pozostało poudawać pracę do końca dnia, odbębnić rutynowe podsumowanie tygodnia, zapoznać się z planami na przyszły tydzień – i tak bez sensu, bo każdy doskonale wiedział, że w poniedziałek większość planów ulegnie zmianie – i oddalić się na zasłużony weekend.<br />
Karol czuł się pozbawiony energii. Nawet przez chwilę się zastanawiał, czy może jakaś drobna poprawka w ostatniej chwili nie zrobiłaby mu dobrze, ale uznał, że jednak kombinuje bez sensu. Zwykłe znużenie pod koniec tygodnia. Wróci do domu, może się chwilę zdrzemnie, potem weźmie prysznic i będzie gotów świętować. Do końca dnia zajmował się drobiazgami.<br />
W mieszkaniu poczuł się naprawdę jak dętka. Szybko upichcił omlet, zaparzył sobie herbatę i przeglądając internet dziobał widelcem w talerz. Oczy same mu się kleiły. Miał jeszcze co najmniej trzy godziny do wyjścia. Zdecydował się na drzemkę, wsunął do łóżka i zamknął oczy.<br />
<br />
- Model CC208, numer seryjny 3.457,823. Reset, regeneracja, wgranie imprezy piątkowej wersja WZP, sobotnie porządki, telefony do rodziny, wyjście wersja WZP/2, niedziela...<br />
<br />
Łysiejący mężczyzna o łagodnych oczach patrzył zza szyby na salę pełną pracowników przy monitorach, którzy wgrywali kolejne programy kolejnym modelom. Spojrzał w podgląd na swoim monitorze, żeby się upewnić, czy Nowy dobrze sobie radzi. Trzaskał jak automat, ale nie był dokładny. Ciągle jeszcze wymagał uważniejszego nadzoru.<br />
- Wgraj mu książkę. Planował dokończenie lektury „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach”. Rozłóż na dwa dni.<br />
- Ta jest, szefie – chłopak uniósł głowę i zerknął na mężczyznę z szelmowskim uśmiechem.<br />
Sam też mógłbyś przeczytać, pomyślał łysiejący mężczyzna. To świetna lektura i bardzo pouczająca.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-40857298158379889552016-06-30T19:05:00.000+02:002016-07-01T10:03:12.435+02:00Najnowszy model (4)Czwartek<br />
<br />
Karol był lekko niewyspany. Ale tylko lekko. Poza tym poprzedniego wieczoru zachował się bardzo rozsądnie w kwestii spożycia alkoholu, więc był całkiem szczęśliwym człowiekiem. Wsiadł do tramwaju i spojrzał na wolne siedzenie. Już sunął w jego kierunku sięgając ręką do torby po książkę. Dopiero kiedy usiadł, spojrzał na pasażera naprzeciwko. Mężczyzna o łagodnych, piwnych oczach skinął mu głową. Karol odwzajemnił powitanie, ale nie zdołał powtrzymać myśli „Mam nadzieję, że da mi poczytać”. Mężczyzna uśmiechnął się i Karol usłyszał w głowie odpowiedź: „Jasne”. <br />
Nie mógł się skupić. Nie zdobył się na to, żeby zmienić miejsce, nie miał powodu do takiej nieuprzejmości, ale nie był zadowolony. Zamiast czytać, wpatrywał się tylko w litery i nasłuchiwał, choć mężczyzna nie manifestował żadnych myśli w jego głowie. Karol zerknął ukradkiem. Gość nie zwracał na niego uwagi, przynajmniej pozornie, i patrzył w okno. Dobre samopoczucie Karola zmieniało się w postępie geometrycznym. Był coraz bardziej rozdrażniony. Już czuł, że za chwilę sam wysiądzie z tramwaju, nawet gdyby miał przez to pozbawić się swoich rytualnych dziesięciu minut na kawę i drobne przygotowania. Wtedy mężczyzna wstał, spojrzał na niego, skinął głową raz jeszcze, tym razem na pożegnanie i ruszył do wyjścia.<br />
Karol odetchnął z ulgą. Sam nie rozumiał, skąd się wziął ten atak paniki, bo chyba coś takiego mu się przytrafiło przed chwilą, a przede wszystkim skąd ta niechęć do nieznajomego, który nie wyrządził mu przecież najmniejszej przykrości, prawda? Wzruszył ramionami, rozłożył książkę, ale przez kilka kolejnych przystanków nadal był rozkojarzony i starał się jedynie wyciszyć. Całą przyjemność z porannego czytania szlag trafił.<br />
Odzyskał zwyczajny rytm dopiero po jakiejś godzinie pracy. Wtedy na dobre zapomniał o mężczyźnie, jego talencie do gadania w cudzej głowie i własnej złości zupełnie irracjonalnej. Pracował jak doskonała maszyna aż do końca dnia. Wykonał wszystko zgodnie z planem. Prezentacja była udana, projekt dopięty i właściwie zaakceptowany. Na piątek pozostało złożenie i oficjalne przyjęcie, potem podsumowanie tygodnia i nowe zadania. Tym razem projekt miał być bardziej skomplikowany i zająć więcej niż jeden tydzień. O tym wiedział już cały zespół. <br />
Z perspektywy wieczoru Karol ocenił, że dzień był właściwie udany i żeby sobie zrekompensować poranny stres, postanowił poczytać. W weekend skończy książkę.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-52058537526781654942016-06-28T19:28:00.001+02:002016-06-28T19:28:17.015+02:00Najnowszy model (3)Środa<br />
<br />
Mimo padającego deszczu środa zastała Karola w dobrym nastroju. Miał dokładnie poukładany w głowie plan, jak dokończyć projekt. Pozostało tylko usiąść i wszystko dopiąć. W czwartek zamierzał go omówić z grupą i przygotować prezentację. Na ewentualne poprawki zostawał piątek i tydzień mielibyśmy z głowy.<br />
Strząsnął wodę z parasola i wsiadł do tramwaju. Znalazł miejsce siedzące bez kłopotu, uporał się z parasolem i wyjął książkę z torby. Rozłożył ją starannie tak, żeby się nie zamoczyła od stojącego obok parasola. Pochłonął go świat Deckarda. Dopiero przejechawszy dwa, a może trzy przystanki rozejrzał się po wagonie. Uświadomił sobie, że nie słyszy telepaty. Może mężczyzna nie miał mu nic do powiedzenia, ale Karol przypuszczał, że jednak odezwałby się, gdyby był w tramwaju. Nie zobaczył go jednak ani za sobą, ani przed sobą, nie usłyszał go w głowie, choć udawał, że czyta nasłuchując, więc pogrążył się naprawdę w lekturze. Po chwili wyjrzał przez okno na deszczową ulicę. <br />
2019 rok, to jakby dziś, pomyślał. A jednak nauka nie poszła w tym kierunku. Nadal to ludzie siedzą całymi dniami w robocie, a nie replikanci. Rzucił okiem na innych pasażerów, jakby chciał się upewnić co do ich człowieczeństwa, ale nie napotkał niczyich oczu zajętych obserwowaniem ekranów. Pochylił głowę nad książką.<br />
Kawa w takim sennym dniu sprawiła mu szczególną przyjemność. Przygotował się jak zwykle do pracy korzystając ze swoich nienaruszalnych dziesięciu minut wyprzedzenia. Pracował jak automat z mocnym postanowieniem trzymania się planu. Do lunchu nie oderwał się od komputera ani na chwilę, a kiedy przyszła pora przerwy, z satysfakcją odsunął krzesło od pulpitu. Przeciągnął się, wyjął telefon i potwierdził spotkanie z przyjaciółmi.<br />
<br />
Deszcz przestał padać po południu. Karol czuł w sobie mnóstwo energii. Podśpiewywał biorąc prysznic, przebierał się i przegryzł coś naprędce. Zamierzał spędzić jak najwięcej czasu z przyjaciółmi, ale też nie mógł siedzieć zbyt długo, bo nazajutrz chciał być w formie. Zaszaleć można dopiero w weekend, ten prawdziwy. Środa jest ledwie drobnym przerywnikiem w powtarzających się tygodniach. Androidy miały bardziej ożywione życie towarzyskie niż pracownicy corpo. Praw też miały więcej, zatrzepotała mu w głowie myśl, ale wiedział, że przesadza. Zgarnął talerzyk do zlewu i wyszedł szybko z mieszkania.<br />
Wsiadając do tramwaju uśmiechał się do zamyślonej dziewczyny, którą przepuścił szarmancko w drzwiach. Nie zauważyła jego uśmiechu grzebiąc w torebce w poszukiwaniu dzwoniącego telefonu, który natychmiast przyłożyła do ucha.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-71814156933500367912016-06-23T19:31:00.002+02:002016-06-23T19:31:40.526+02:00Najnowszy model (2)Wtorek<br />
<br />
Już w tramwaju czuło się luźniejszy nastrój. Ludzie z większym optymizmem gapili się w komórki. Wtorek był dniem czynów po poniedziałkowych ustaleniach, ale jeszcze nikt nie wymagał wyników, bo do piątku było jednak trochę czasu. We wtorek można było się kompletnie nie przejmować i, o ile zwierzchnik nie był socjopatą, ten dzień powinien upłynąć spokojnie. Zwierzchnik Karola był socjopatą. <br />
Mimo to Karol z całkowitym spokojem otworzył książkę i skupił się na czytaniu. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ na pracy skupiał się co najmniej tak samo intenywnie, jak na czytaniu i nie obawiał się uwag szefa. <br />
Wyjął zakładkę i odnalazł miejsce, w którym przerwał lekurę poprzedniego dnia. Pamiętał że Rick Deckard otworzył drzwiczki swojego pojazdu i przerwał rozmowę z sąsiadem. Podobnie jak Karol myślał o czekającym go dniu i pracy. <br />
„Znakomita historia, prawda?”, usłyszał w głowie pytanie i natychmiast zorientował się, kto mu je zadał. Spojrzał przed siebie. Potem za siebie. Łysiejący mężczyzna o łagodnych oczach skinął mu głową. Karol odpowiedział lekkim uniesieniem brody i pomyślał „Owszem”, po czym odwrócił się dając znać że nie ma zamiaru konwersować i spojrzał na litery. Zanim ułożyły się ponownie w treść, przemknęło mu jeszcze przez głowę, że to jednak nieoczekiwany i rzadko spotykany sposób porozumiewania się i że taka rozmowa zdarza mu się chyba po raz pierwszy. W każdym razie nie przypominał sobie... „Jeśli trafisz na odpowiedni model, dobry odbiornik i przyzwoity nadajnik, nie ma w tym nic dziwnego”, usłyszał w głowie. „Mówisz o sobie i o mnie? Nadajnik, odbiornik?”. „Jasne. Z technicznego punktu widzenia tak to się odbywa. Ale masz rację, to nie jest częste zjawisko”. W głowie Karola zapanowała pustka. „Przepraszam, czytaj sobie”, tym razem wyraźnie usłyszał, że łysiejący gość przekazuje mu tę myśl z uśmiechem. <br />
Karol postanowił się nie odwracać. Wpatrywał się w książkę i czytał dokładnie kolejne litery składając je w słowa, a ze słów wydobywał treść. Tym razem skupił się tak mocno, że nie oderwał się od książki, aż do przystanku, na którym wysiadał. Wtedy schował ją do torby i zerknął na miejsce, gdzie siedział telepata. Oczywiście już było puste.<br />
W biurze był, jak zwykle, dziesięć minut wcześniej i zdążył wykonać wszystkie rutynowe czynności, które przygotowywały go do pracy. Miał dokładnie przemyślany plan, zgodnie z którym do piątku zamierzał zrealizować projekt i mieć zapas na wprowadzienie ewentualnych poprawek, gdyby się okazało, że są potrzebne. Do południa zapomniał o bożym świecie i pracował bardzo intensywnie. Kiedy organizm przypomniał mu, że czas na krótką przerwę oderwał wzrok od ekranu komputera i spojrzał przed siebie. Miał wrażenie, że coś usłyszał, ale ta ostatnia myśl mu umknęła. Nie potrafił jej sobie przypomnieć. Pomyślał o telepacie z tramwaju, jednak nie znalazł związku między nim, a tym czymś ulotnym, co mu właśnie uciekło z głowy.<br />
Wczesnym popołudniem zadzwonił Filip. Umawiali się jak co tydzień całą paczką na środę wieczór, miał nadzieję, że Karol pamięta, nic mu nie wypadło i zobaczą się tam gdzie zwykle. Jasne. Karol potwierdził. Ogarniał cały projekt, sytuację i własne plany na ten tydzień, a regularne spotkania były w porządku. Jaki sens miaby życie, gdyby człowiek tylko spał, jadł, wydalał, pracował i nie miał czasu spotkać się z przyjaciółmi? Nawet czytanie tak by nie cieszyło. Środa to była „mała sobota”, wiadomo. Bez spotkań w środę ani rusz. <br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-23939476483467649032016-06-21T22:42:00.002+02:002016-06-21T22:53:10.826+02:00Najnowszy model (1)Poniedziałek<br />
<br />
Tramwaj ruszył z przystanku. Karol usiadł – był szczęśliwcem, który wsiadał na drugim przystanku za pętlą,więc przeważnie udawało mu się zdobyć miejsce siedzące – i wyciągnął z torby książkę. Pasażerowie byli zajęci sprawdzaniem w telefonach najnowszych wieści, plotek, pogody. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Na nikogo ani na nic. Krajobraz za oknem przesuwał się monotonny i niepotrzebny.<br />
Z papierową książką na kolanach Karol wyglądał dość egzotycznie. Siedząca obok niego dziewczyna parsknęła śmiechem wpatrzona w ekran i zaczęła energicznie stukać w klawiaturę. Za nim rozległo się donośne „Noo siema! To opowiadaj jak tam było na wyjeździe, bo ja nie mogłem dojechać. Zombie dotarł do was? Aaaa, cha, cha cha, to jełop jeden!”. Karol postanowił się odciąć od niechcianych dźwięków. Otworzył książkę i zaczął czytać: „Przyjemny, delikatny elektryczny impuls automatycznego budzika wysłany przez stojący przy łóżku programator nastroju obudził Ricka Deckarda. Zdziwiony – zawsze dziwiło go, że niespodziewanie zupełnie nie chce mu się spać – wstał z łóżka ubrany w swą wielobarwną piżamę i przeciągnął się. Jego żona Iran leżąc w swoim łóżku otworzyła szare, niewesołe oczy. Mrugnęła, jęknęła cicho i znowu zamknęła powieki.” *<br />
Uniósł oczy znad książki, ponieważ poczuł na sobie czyjeś, bardzo intesywne spojrzenie. Mężczyzna siedzący dwa rzędy przed nim, przodem do niego, a zarazem tyłem do kierunku jazdy był jedynym pasażerem który nie wpatrywał się w telefon ani żadne inne elektroniczne urządzenie. Lekko łysiejący miał spokojną, całkiem przeciętną twarz i piwne oczy. Karol nie był pewien, czy to ciepłe spojrzenie mogło się w niego wbić tak intensywnie, by go zmusić do podniesienia oczu znad książki, ale chyba jednak tak, ponieważ mężczyzna nadal patrzył mu prosto w oczy. Karol odchrząknął i zerknął na stronę. <br />
„- Nastawiłaś swojego Penfielda na zbyt słaby impuls – powiedział Rick. – Przeprogramuję go, obudzisz się i...”<br />
„- Nie dotykaj mojego programatora.” – usłyszał w głowie słowa, na które patrzył. – „Jej głos był nieprzyjemnie ostry. – Wcale nie chcę się obudzić.”<br />
Znowu podniósł oczy znad książki i spojrzał na mężczyznę siedzącego dwa rzędy przed nim. Tamten uniósł nieco brew. „Usiadł na krawędzi łóżka, pochylił się i zaczął przekonywać ją łagodnie...” zabrzmiało w głowie Karola, który natychmast zajrzał do książki, żeby sprawdzić, czy tekst się zgadzał. Zgadzał się co do słowa. „Jakiś pieprzony telepata” mignęła mu w gowie myśl, zanim zdążył ją skontrolować. Łysiejący mężczyzna uśmiechnął się lekko. „Szlag by to – pomyślał Karol. – No jak cham ostatni.” Ta świadomość zwarzyła mu nieco humor. Spojrzał niepewnie na mężczyznę, ale ten gapił się w okno obojętny na jego myśli. Karol wlepił nos w książkę bardzo teraz skupiony na tekście. Tak bardzo, że po chwili zapomniał, gdzie jest i dokąd zmierza. Dopiero nawyk podpowiedział mu, że zaraz pora wysiadać. Wyjrzał dla pewności przez okno, po czym zamknął książkę i chowając ją do torby zerknął na miejsce, na którym siedział łysiejący gość. Miejsce było puste.<br />
W biurze zjawił się jak zwykle dziesięć minut przed rozpoczęciem pracy. Te dziesięć minut dawało mu czas na rozpakowanie, przyniesienie kawy i przygotowanie się psychicznie do bałaganu, który musiał nastąpić. Przecież był poniedziałek. Dzień, w którym wszystko, co zostało zamknięte i ustalone w piątek wywracało się nieuchronnie do góry nogami. Chyba tylko po to żeby zapełnić kolejne dni tygodnia nowym lub tym samym bezowocnym szaleństwem.<br />
<br />
*Wszystkie cytaty pochodzą z powieści Filipa K.Dicka „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach”, wyd. Rebis.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4258605771984247264.post-42048916346172522422016-06-17T16:05:00.002+02:002016-06-17T16:11:12.328+02:00Dom na skraju (4)4.<br />
<br />
Te półtora dnia konferencji minęło jak z bicza strzelił. Pożegnałem się z kolegami do przyszłej konferencji. Najdłużej żegnałem się z Pawłem, który potrząsał moją dłonią, patrzył mi głęboko w oczy i zapewniał, że jakby co zawsze mogę do niego zadzwonić. Kiwałem głową, ale nie bardzo rozumiałem, skąd się wzięła jego nagła troska. Nie przypominałem sobie, żebym miał jakieś szczególne problemy. W każdym razie chyba nie większe niż inni psychiatrzy, cha, cha.<br />
- W porządku, obiecuję, że jakby co zadzwonię – skłamałem gładko, a on udał, że przyjmuje to za dobrą monetę.<br />
Miałem jakieś trzy i pół godziny drogi przed sobą. Rodzina też obiecała dotrzeć do domu niezbyt późno. Ustaliliśmy, że zjedziemy się między osiemnastą i dziewiętnastą. To oznaczało, że w drodze powrotnej mogłem jeszcze raz zajrzeć na chwilę do drewnianego domu, który mnie tak oczarował. Ta myśl drzemała zresztą gdzieś we mnie przez całą konferencję, ale kiedy teraz objawiła się z całą jasnością, mój głos wewnętrzny wrzasnął: „A po co? Wiesz jak wygląda, wiesz jak wygląda ogród, jedź do domu, opowiedz i naradź się z dziewczynami. Dowiedz się, czy w ogóle są zainteresowane tym domkiem”. „A dlaczego miałyby nie być zainteresowane? To ładny domek. I wiesz co? Zrobię kilka zdjęć, zamiast im opowiadać”. Ta, jakżeż racjonalna przyznacie, riposta stłumiła mój głos wewnętrzny. I dobrze, niech się nie mądrzy. Milczał aż do drogi wjazdowej do domku. Ale kiedy tylko skręciłem, znowu zaczął zrzędzić: „Mam nadzieję, że nie będziemy marnować czasu czekając na tego dziwaka.” Nawet nie starałem się mu odpowiedzieć. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem ścieżką prowadzącą na tyły domu. <br />
Zdążyłem zrobić kilka zdjęć ogrodu i odwróciłem się w stronę domu, kiedy odpowiedź na zrzędzenie mojego głosu wewnętrznego pojawiła się na tarasie. Zamarłem. „Facet z miną grabarza niekoniecznie powinien robić w nieruchomościach” – przebił się glos i tym razem zgadzałem się z nim całkowicie.<br />
- Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu? Nie chciałem pana specjalnie fatygować, a pomyślałem, że rodzina chętnie obejrzy zdjęcia, zamiast słuchać moich opowieści. Wie pan, jeden obraz jest wart tysiąca słów.<br />
Wysocki przywołał na przezroczystą twarz coś na kształt uśmiechu i wykonał gest zapraszający:<br />
- Wprost przeciwnie! – wskazał na drzwi. – Skoro tu jestem, może zechce pan też zrobić kilka zdjęć we wnętrzu?<br />
Zawahałem się, ale postanowiłem nie ulegać stereotypowemu myśleniu. Facet był trochę dziwny, ale to wszystko, co można mu było zarzucić. Wszedłem po schodach ignorując stękanie „Nie leź tam, durniu. Jedźmy już do domu.” Wyblakłe oczy Wysockiego śledziły każdy mój ruch. Przez chwilę przyszło mi nawet do głowy, że może słyszeć mój głos wewnętrzny. Wzruszyłem ramionami i przekroczyłem próg.<br />
- Czy zechce pan wejść na górę, sfotografować również pokoje? Czy ma pan czas? – Wysocki wbił we mnie pytające spojrzenie.<br />
- Zrobię stąd zdjęcie antresoli i oczywiście zegara, jeśli pan pozwoli. Tak, na to mam czas – zmusiłem się do uśmiechu. – Ten zegar jest wyjątkowy.<br />
- Zgadza się. Jest wyjątkowy – potwierdził rzeczowym tonem.<br />
<br />
Kiedy włączyłem stacyjkę i wyjechałem na drogę do miasta, wziąłem głęboki oddech. Mój głos wewnętrzny milczał. Rzuciłem okiem w lusterko wsteczne i podniosłem się nieco, żeby zobaczyć w nim swoją twarz. Wszystko było na swoim miejscu, jednak czułem się odrobinę nieswój. Może dlatego, że ta gaduła we mnie zamikła? Depnąłem na gaz.<br />
<br />
Wjechałem na naszą posesję, ustawiłem się na swoim miejscu i nacisnąłem kilka razy klakson. Lekko i króciutko, tak, żeby dać znać, jak bardzo się cieszę z powrotu do domu. Wysiadłem z auta i poszedłem na tył wyciągnąć rzeczy z bagażnika. Kiedy zamykałem bagażnik, drzwi do domu otworzyły się i stanęła w nich kobieta, około czterdziestki tak na oko, czyli w wieku mojej żony... ale to nie była moja żona. Gapiłem się w milczeniu. W tej kobiecie było coś znajomego... Stała nieruchomo jak słup soli i patrzyła szeroko otwartymi oczami. Wreszcie zrobiła krok w moim kierunku.<br />
- To niemożliwe – wyszeptała. <br />
Podeszła bliżej nie przestając mnie obserwować, aż stanęła całkiem blisko. Wyciągnęła rękę i dotknęła mojego przedramienia. Stałem jak sparaliżowany nie bardzo wiedząc, jak się zachować.<br />
- Tato...<br />
- Słucham? – odzyskałem mowę, żeby zadać to niezbyt mądre pytanie.<br />
- Gdzie byłeś przez całe moje życie? – spytała patrząc mi prosto w oczy. A ja w tych oczach nie widziałem ani zdziwienia, ani złości, ani żalu, tylko twarz dziewczynki, która wyjechała z matką na weekend... i pędzące galaktyki.<br />
<br />
I to byłby koniec tej historii.<br />
Ewa P.http://www.blogger.com/profile/08054271338326468463noreply@blogger.com0