czwartek, 8 września 2016

Testament (3)

Rafał wpadł do mieszkania trzaskając drzwiami. W kuchni nastawił wodę na herbatę, pognał do pokoju i otworzył laptop leżący na biurku. Wcisnął przycisk i zaczekał, żeby sprawdzić, czy urządzenie rozpoczyna pracę. Po pierwszych oznakach życia na ekranie poszedł do sypialni. Zgodnie z przeczuciem Rafała nie siedział w niej osobnik w czarnym kapeluszu, ale pergaminowa kartka nadal leżała na stole. Rafał usiadł w fotelu, przysunął stolik do siebie, odkręcił wieczne pióro i podpisał umowę. Położył kartkę na stole i zdecydował, że nie będzie przewidywał, w jaki sposób Gość ją odzyska.
Niecałe pięć minut po wejściu do mieszkania siedział przed białym ekranem z nowo otwartym, pustym plikiem edytora tekstu. Pociągnął łyk gorącej herbaty i wystukał: TESTAMENT. Wyśrodkował tekst, podparł się łokciem o biurko i wpatrzył się w napis. To chyba zbyt dosłownie, pomyślał, nawet jak na tytuł roboczy. Bo czego właściwie chciał ode mnie Gość?
Zadzwonił telefon. Rafał spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Kuba. Rafał odłożył telefon i zaczął pisać:
„Kuba wpatrywał się w płynącą wolno mętnawą po burzy wodę. Zanurzył końce palców w zimnej rzece, poczuł lekki prąd łaskoczący skórę jego dłoni. Martwy liść wleczony przez wodę, zaczepił o jego palec. Pomyślał o własnym życiu, które mu przepływało między palcami, a czasem przynosiło kogoś, kto zaczepiał o niego jak ten liść. Czasem na dłużej, czasem na krócej...”
Ale to grafomańskie, ja pierniczę! Zaczernił tekst z wyjątkiem pierwszego zdania i wymazał. Znowu wypił łyk herbaty. Kursor migał na ekranie, a Rafał miał pustkę w głowie. Nie potrafił wykombinować nawet roboczego tytułu dla swojego tekstu, nie mówiąc już o tym, że spuścizna, którą mógłby przekazać wydała mu się wyjątkowo mizerna. Wstał od biurka, wziął kubek z herbatą i wyniósł go do kuchni. Upił jeszcze łyk, potem przechylił kubek nad zlewem gapiąc się jak płyn o kolorze ciemnego piwa znika w odpływie. Piwo, pomyślał, piwo mi dobrze zrobi. Otworzył drzwi lodówki i przypomniał sobie, że resztę zawartości ostatniej butelki wylał obok łóżka podczas wizyty niespodziewanego gościa. Wziął siatkę na zakupy, sprawdził, że w kieszeni spodni ma jakieś pieniądze, założył trampki w przedpokoju i otworzył drzwi na klatkę schodową. Naprzeciwko jego drzwi siedziały dwa czarne rottweilery. Rafał znieruchomiał. Szeroko otwartymi oczami gapił się na psy, które wywaliły jęzory i gapiły się na Rafała. Postąpił krok. Psy schowały jęzory i uniosły lekko drżące wargi pokazując zęby. Na drugi krok Rafał już nie miał miejsca, a psy przysiadły na zadach i sprężyły się do skoku.
- Kurwa mać! – wrzasnął Rafał trzaskając drzwiami.
Dygotał w przedpokoju ze strachu i złości.
- Teraz bawisz się ze mną w „Omen” czy co? – rzucił w przestrzeń.
Rzucił siatkę na komodę i zawrócił do pokoju. Dostrzegł jakiś ruch ma ekranie. Zaczął czytać:
Siadaj na tyłku i pisz. Kursor migał za kropką.
Kurwa mać!!!!!, wystukał Rafał.
Masz bardzo ubogie słownictwo jak na pisarza. Pewnie dlatego, że mało piszesz ostatnio.
Rafał usiadł na biurkiem i wpatrywał się w ekran. Dłonie drżały mu ze złości. A może z powodu kaca?
Kiedyś mi za to podziękujesz, a teraz zbieraj się do roboty i pamiętaj, że talent to nie wszystko. Właściwie to bardzo mało.
Kim jesteś?
To bez znaczenia.
Dla mnie to ważne.
Strasznie nudzisz. Byłem tu, zanim pierwszy idiota zszedł z drzewa. Niech to ci wystarczy. Przestań szukać pretekstów i zacznij wreszcie pracować.
Dlaczego się uparłeś, żeby dręczyć właśnie mnie?

Nie tylko ciebie. Dręczyłem innych przed tobą i będę dręczyć innych po tobie.
Na przykład?
Stephen King też chlał, ale on w przeciwieństwie do Ciebie pisał bez przerwy. Jego musiałem trochę inaczej motywować.

Rafał otworzył usta i gapił się w ekran.
...
No co? Nie chciałbyś pisać jak King?
Chyba nie. King pisze jak King. Ja chciałbym po swojemu.
Ale chciałbyś być tak znany jak on?

Rafał uznał, że pytanie jest retoryczne. Zaczernił ekran raz jeszcze i skasował cały tekst. Potem na środku postawił jedynkę. Pociągnął nosem i zaczął pisać:

Biegł wyciągając z trudem nogi z błotnistego gruntu. Każdy krok oznaczał walkę z mazią, która chciała go wessać do wnętrza ziemi, pochłonąć, odebrać mu energię. Siły opuszczały go coraz bardziej, a wiedział, że powinien przyspieszyć, by umknąć pościgowi. Nie odwracał się, żeby nie zobaczyć prześladowcy. A może prześladowców? Tak było za każdym razem. Wiedział, bo przecież przeżywał szaleńczą ucieczkę nie po raz pierwszy. Oni zawsze byli szybsi. Jemu zawsze było trudno...

2 komentarze:

  1. To chyba najlepszy wpis na tym blogu, nie mogłem się oderwać od ekranu.

    parasole ogrodowe

    OdpowiedzUsuń