Najpierw usłyszał szum ulicy, stukot kół tramwaju, klakson. Zacisnął mocniej powieki w nadziei, że zapadnie znowu w sen i jakoś przetrzyma te kilka godzin porannego kaca, ale już wdzierało się światło drażniąc oczy, mimo zaciągniętych zasłon. Potem dotarł do niego smród piwa rozlanego na dywanie przy łóżku. Może to go uratuje? Wyciągnął rękę szukając po omacku butelki. Potrząsnął nią i na dnie zachlupotały resztki. Przytknął szyjkę butelki do ust i przechylił. Mało. Za mało, żeby zaspokoić pragnienie. Podciągnął się z trudem i w pozycji półsiedzącej, z zamkniętymi nadal oczami usiłował uspokoić wir w głowie. Wreszcie zaczerpnął więcej powietrza i ostrożnie uchylił powieki. W pokoju siedział człowiek. Obcy człowiek.
Nie da się wytrzeźwieć w okamgnieniu, nawet jeśli można przeczytać coś takiego w książce. Rafał po prostu nie uwierzył w to, co widzi. Przymknął oczy i usiłował oprzytomnieć, odzyskać możliwość postrzegania i oceniania zjawisk. Choć oczu nie otwierał, do jego mózgu zaczęła się przedzierać świadomość czyjeś obecności. Zerknął.
Gość miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę, czarne sztylpy. Czarny kapelusz położył na stoliku, a sam rozparł się wygodnie w fotelu stojącym naprzeciwko łóżka. Założył nogę na nogę.
- Wiem, że nie wytrzeźwiałeś, ale czy coś już do ciebie dociera?
Rafał nie zauważył, żeby gość poruszał ustami.
- Kim pan jest, przepraszam? – zaskrzypiał.
- Możesz do mnie mówić Gość.
Rafał skinął głową, kaszlnął i usiadł całkiem opierając się plecami o ścianę.
- Czemu zawdzięczam pańską wizytę, panie Gościu?
- Sobie ją zawdzięczasz, pijaczyno. Mam dla ciebie propozycję. Drugiej nie będzie, więc radzę ci, żebyś ją sobie wziął do serca.
Rafał nie miał siły się oburzać, ani unosić lub protestować. Skinął głową.
- Napiszesz testament.
Rafał uniósł brwi z wielkim trudem.
- Ale... ja nic nie mam – wskazał na ścianę – no poza mieszkaniem. Nie mam komu go zapisać. Zresztą jak, dlaczego?... Mam dopiero trzydzieści pięć lat, jeszcze nie pora... chyba?
Gość wyciągnął złotą papierośnicę, z niej wyłuskał papierosa. Rozległ się trzask zapalniczki i płomień owinął się wokół końcówki papierosa. Gość wciągnął dym. Jego policzki koloru kości słoniowej zrobiły się całkiem wklęsłe. Rafał patrzył, jak rozżarzony tytoń zamienia się w popiół. Dotarł do niego wyjątkowo silny aromat. Jedyny ładny zapach w pokoju.
- Kim pan jest, panie Gościu? – powtórzył pytanie słabym, łamiącym się głosem.
- Mówimy o tobie, prawda? Propozycja dotyczy ciebie, zgadza się? To ty jesteś podobno pisarzem, więc ty będziesz pisał ten cholerny testament, a nie ja!
Rafał skinął głową. Owszem wydał kilka lat temu książkę okrzykniętą bardzo udanym debiutem. Druga też była całkiem niezła. Trzecia poszła siłą rozpędu, a czwartą wymusił na nim wydawca. Przez pewien czas Rafał przechadzał się w nimbie lokalnej sławy. Złapał na nią jedną nauczycielkę, potem jedną dziennikarkę, ale żadna nie wytrzymała jego nastrojów, zwłaszcza kiedy nimb sławy coraz częściej zamieniał się w opary alkoholu. Niedawno odeszła od niego wyjątkowo cierpliwa pani weterynarz.
- Czy mam się pożegnać z życiem? – wyjąkał Rafał. – To już koniec? Koniec kariery, pisania, mój młody talent...
- Nie dramatyzuj – przerwał mu Gość. – Powiedziałem chyba wyraźnie, że masz się wziąć do roboty i spisać testatement. Pisać nie bredzić, nie żegnać. Przestań się rozczulać nad sobą, ogarnij się, umyj, wywietrz pokój, wyjdź na spacer i potem zrób to, co masz do zrobienia. Ta decyzja nie podlega dyskusji. Gość wyciągnął zza pazuchy rulon papieru, złamał pieczęć i rozłożył dokument na stole.
- Podpiszesz to, albo... sam się domyśl.
Gość wygładził klapy garnituru, założył kapelusz, odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami.
Rafał zwlókł się z łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz