piątek, 17 czerwca 2016

Dom na skraju (4)

4.

Te półtora dnia konferencji minęło jak z bicza strzelił. Pożegnałem się z kolegami do przyszłej konferencji. Najdłużej żegnałem się z Pawłem, który potrząsał moją dłonią, patrzył mi głęboko w oczy i zapewniał, że jakby co zawsze mogę do niego zadzwonić. Kiwałem głową, ale nie bardzo rozumiałem, skąd się wzięła jego nagła troska. Nie przypominałem sobie, żebym miał jakieś szczególne problemy. W każdym razie chyba nie większe niż inni psychiatrzy, cha, cha.
- W porządku, obiecuję, że jakby co zadzwonię – skłamałem gładko, a on udał, że przyjmuje to za dobrą monetę.
Miałem jakieś trzy i pół godziny drogi przed sobą. Rodzina też obiecała dotrzeć do domu niezbyt późno. Ustaliliśmy, że zjedziemy się między osiemnastą i dziewiętnastą. To oznaczało, że w drodze powrotnej mogłem jeszcze raz zajrzeć na chwilę do drewnianego domu, który mnie tak oczarował. Ta myśl drzemała zresztą gdzieś we mnie przez całą konferencję, ale kiedy teraz objawiła się z całą jasnością, mój głos wewnętrzny wrzasnął: „A po co? Wiesz jak wygląda, wiesz jak wygląda ogród, jedź do domu, opowiedz i naradź się z dziewczynami. Dowiedz się, czy w ogóle są zainteresowane tym domkiem”. „A dlaczego miałyby nie być zainteresowane? To ładny domek. I wiesz co? Zrobię kilka zdjęć, zamiast im opowiadać”. Ta, jakżeż racjonalna przyznacie, riposta stłumiła mój głos wewnętrzny. I dobrze, niech się nie mądrzy. Milczał aż do drogi wjazdowej do domku. Ale kiedy tylko skręciłem, znowu zaczął zrzędzić: „Mam nadzieję, że nie będziemy marnować czasu czekając na tego dziwaka.” Nawet nie starałem się mu odpowiedzieć. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem ścieżką prowadzącą na tyły domu.
Zdążyłem zrobić kilka zdjęć ogrodu i odwróciłem się w stronę domu, kiedy odpowiedź na zrzędzenie mojego głosu wewnętrznego pojawiła się na tarasie. Zamarłem. „Facet z miną grabarza niekoniecznie powinien robić w nieruchomościach” – przebił się glos i tym razem zgadzałem się z nim całkowicie.
- Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu? Nie chciałem pana specjalnie fatygować, a pomyślałem, że rodzina chętnie obejrzy zdjęcia, zamiast słuchać moich opowieści. Wie pan, jeden obraz jest wart tysiąca słów.
Wysocki przywołał na przezroczystą twarz coś na kształt uśmiechu i wykonał gest zapraszający:
- Wprost przeciwnie! – wskazał na drzwi. – Skoro tu jestem, może zechce pan też zrobić kilka zdjęć we wnętrzu?
Zawahałem się, ale postanowiłem nie ulegać stereotypowemu myśleniu. Facet był trochę dziwny, ale to wszystko, co można mu było zarzucić. Wszedłem po schodach ignorując stękanie „Nie leź tam, durniu. Jedźmy już do domu.” Wyblakłe oczy Wysockiego śledziły każdy mój ruch. Przez chwilę przyszło mi nawet do głowy, że może słyszeć mój głos wewnętrzny. Wzruszyłem ramionami i przekroczyłem próg.
- Czy zechce pan wejść na górę, sfotografować również pokoje? Czy ma pan czas? – Wysocki wbił we mnie pytające spojrzenie.
- Zrobię stąd zdjęcie antresoli i oczywiście zegara, jeśli pan pozwoli. Tak, na to mam czas – zmusiłem się do uśmiechu. – Ten zegar jest wyjątkowy.
- Zgadza się. Jest wyjątkowy – potwierdził rzeczowym tonem.

Kiedy włączyłem stacyjkę i wyjechałem na drogę do miasta, wziąłem głęboki oddech. Mój głos wewnętrzny milczał. Rzuciłem okiem w lusterko wsteczne i podniosłem się nieco, żeby zobaczyć w nim swoją twarz. Wszystko było na swoim miejscu, jednak czułem się odrobinę nieswój. Może dlatego, że ta gaduła we mnie zamikła? Depnąłem na gaz.

Wjechałem na naszą posesję, ustawiłem się na swoim miejscu i nacisnąłem kilka razy klakson. Lekko i króciutko, tak, żeby dać znać, jak bardzo się cieszę z powrotu do domu. Wysiadłem z auta i poszedłem na tył wyciągnąć rzeczy z bagażnika. Kiedy zamykałem bagażnik, drzwi do domu otworzyły się i stanęła w nich kobieta, około czterdziestki tak na oko, czyli w wieku mojej żony... ale to nie była moja żona. Gapiłem się w milczeniu. W tej kobiecie było coś znajomego... Stała nieruchomo jak słup soli i patrzyła szeroko otwartymi oczami. Wreszcie zrobiła krok w moim kierunku.
- To niemożliwe – wyszeptała.
Podeszła bliżej nie przestając mnie obserwować, aż stanęła całkiem blisko. Wyciągnęła rękę i dotknęła mojego przedramienia. Stałem jak sparaliżowany nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
- Tato...
- Słucham? – odzyskałem mowę, żeby zadać to niezbyt mądre pytanie.
- Gdzie byłeś przez całe moje życie? – spytała patrząc mi prosto w oczy. A ja w tych oczach nie widziałem ani zdziwienia, ani złości, ani żalu, tylko twarz dziewczynki, która wyjechała z matką na weekend... i pędzące galaktyki.

I to byłby koniec tej historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz