Dom na skraju
1.
Prawie go mijałem, kiedy mignął mi po prawej stronie jasną szarością. Przejechałem jeszcze kilka metrów, zanim zdecydowałem nacisnąć na hamulec. Nie śpieszyłem się, miałem czas, bo w podróż wyruszyłem ze sporym zapasem czasu. Po burzliwej wymianie zdań z żoną i córką, jak co roku, kiedy udawałem się do Katowic na zjazd psychiatrów i psychologów klinicznych. Z jakiejś tajemniczej dla mnie przyczyny obie miały mi za złe te wyjazdy. Może dlatego, że to były weekendy w czerwcu i można je było spędzać inaczej? Zawsze można czas spędzać inaczej, ale w końcu na coś się czasem trzeba zdecydować, prawda?
No więc zdecydowałem jak co roku.
Zacząłem cofać. Droga za mną była pusta, pewnie dlatego, że nie każdy wstaje o świcie nawet w czerwcu. Ostatni dom, na ostatnim osiedlu przed drogą wyjazdową z miasta. I to nie tą główną. Zieleń, spokój, świergot ptaków. Istna idylla. Skręciłem na ubitą drogę wjazdową wyznaczoną rzędem żywopłotu. Nie było ogrodzenia, a o rośliny dawno nikt nie dbał, ale nadal wyznaczały trasę. Żywopłot kończył się spory kawałek przed werandą. Przed domem tkwiła wyblakła tabliczka: NA SPRZEDAŻ. Uwierzycie?
Wyłączyłem silnik, wyjąłem kluczyk ze stacyjki i wysiadłem i spojrzałem na dom. Drewniany, jasnoszary dom, ale farba łuszczyła się w wielu miejscach. Wchodziło się przez duży taras ogrodzony balustradą, na który prowadziły trzy schodki. Trochę jak weranda, tyle że nieoszklona. Nad tarasem na górze był tej samej wielkości balkon. Ptaki spokojnie świergotały. Wszedłem na taras i przysunąłem twarz do brudnej szyby w drzwiach próbując zajrzeć do środka. „No i gdzie leziesz?” – zapytał mój wewnętrzny głos. „Jak, gdzie lezę? To piękny dom, wymaga trochę pracy, ale ma urok. Mam czas, to oglądam.”. „Przecież masz dom. Po co ci drugi?” – marudził. „Bo tu jest zupełnie inaczej. Podoba mi się.”. Zszedłem ze schodków i ruszyłem na obchód. Taras był ozdobiony delikatnym ażurem wyciętym w drewnie, podobnie jak balustrada balkonu. Niektóre okna były zasłonięte okiennicami, w jednym miejscu okiennica wisiała na jednym zawiasie. „Na pewno żrą to korniki, albo jakiś grzyb” – zauważył zgryźliwie mój głos wewnętrzny. Na tyłach domu były wielkie drzwi ogrodowe, podest i zejście do ogrodu, teraz na wpół dzikiego. Sporo szyb wytłukli ludzie albo wichury, za to lepiej było widać wnętrze. Z mojej pozycji widziałem duży pokój, pewnie salon z kamiennym kominkiem. Deski na podłodze były zniszczone, trochę przez deszcz i mróz zaglądające bez przeszkód do środka, a trochę przez upływ czasu. Żadnych mebli, tylko gołe ściany. Spróbowałem nacisnąć klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. „No pewnie, pchaj się do środka! – prychnął mój głos wewnętrzny – To takie eleganckie!”. „Na taliczce był chyba jakiś numer telefonu” – nie dałem się zahukać. Odwróciłem się do ogrodu. Prawie wszystkie drzewa owocowe już przekwitły i widać było na nich zawiązki owoców, akacja miała jeszcze ostatnie kwiaty, jaśmin otumaniał mocnym zapachem, a w głębi rosła dziwnie powyginana lipa. Dopiero będzie kwitła. Nie widziałem końca ogrodu, od ulicy dzielił mnie szpaler wjazdowy i dość bujna zdziczała roślinność, a z boku działki okolonej iglakami przeświecało pole. Gołe zupełnie. Może tam coś i rosło, ale teraz widać było tylko ziemię.
Znów obszedłem dom, tym razem, z drugiej strony, żeby dotrzeć do tablicy stojącej przez frontem. Odszyfrowałem niewyraźne cyfry i wcisnąłem klawisz łączenia. Patrzyłem na dom, podczas gdy w słuchawce rozległ się sygnał. Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że słyszę dzwonek z wnętrza domu, ale to musiało być złudzenie. Poszedłem jednak bliżej werandy z telefonem przyłożonym do ucha. „No dobra, nikt nie odbiera, możemy jechać dalej” – zauważył w końcu mój wewnętrzny głos jakby z ulgą. Jeszcze przez chwilę nie chciałem mu dać satysfakcji, ale po siódmym dzwonku, kiedy pomyślałem, że zaraz usłyszę komunikat zachęcający mnie do nagrania wiadomości na sekretarce, odezwał się głos:
- Słucham?
- Dzień dobry – ożywiłem się. – Stoję przed domem na wylotówce i widzę tabliczkę „Na sprzedaż”. Czy oferta jest nadal aktualna?
- Jak najbardziej – głos był spokojny.
- Miałbym kilka pytań. Oczywiście mogę je zadać przez telefon, ale gdyby pan był w pobliżu, albo gdybyśmy mogli sie umówić...
- Mogę być na miejscu w ciągu kwadransa.
Byłem odrobinę zaskoczony, ale skoro trafiała się taka okazja...
- Zaczekam w takim razie.
- Do zobaczenia – odparł głos i nie czekając na odpowiedź przerwał połączenie.
Schowałem telefon do kieszeni, a mój wewnętrzny głos zaczął marudzić: „No brawo, traćmy czas. Po co mamy spokojnie jechać, kiedy można sobie posterczeć na odludziu.”. Postanowiłem go zignorować, podobnie jak ignorowałem jego uwagi, że nie potrzebuję opisywać żadnych przypadków na kongres, bo sam jestem najlepszym przypadkiem. Wystarczy, że wystąpię i opowiem o sobie. Czasem podejmowałem wyzwanie i tłumaczyłem, ale tym razem czułem się po prostu, zwyczajnie zadowolony. Przypadkiem znalazłem piękne miejsce, gdzie czułem się świetnie, gdzie mi się podobało i gdzie za chwilę spotkam się z kimś, kto udzieli mi informacji. Postanowiłem zrobić jeszcze jedną rundkę wokół domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz