wtorek, 7 lutego 2017

Ravel (3)

Otworzył oczy i natychmiast je zamknął czując bolesne ukłucie jaskrawego światła. Odczekał chwilę i znów uchylił powieki. Otaczała go kwitnąca łąka, która sięgała aż po horyzont. Zapach kwiatów wnikał przez nozdrza i wsączał się do mózgu niemiłosierny, duszący. Światło odbijało się od lśniących pancerzyków i opalizująch odwłoków. Kiedy wpatrywał się dłużej w jedno miejsce, zaczynało się tam roić od wielonogich stworzeń. Nie był pewien czy są żywe, czy to kamienie czy może kryształy, które tylko zdawały się poruszać, a w rzeczywistości po prostu odbijały światło.
Zerwał się na równe nogi i lekko poszybował w powietrze. Okolica wydawała się wyludniona, tandetnie sielankowa, cukierkowo pachnąca i natrętnie brzęcząca. W powietrzu tańczyły białe motyle. Delikatne skrzydła poddawały się ruchowi powietrza i wyglądały jak płatki bratków. Kwiaty-motyle zmieniały barwy. Wystarczyło przyjrzeć im się uważniej, a biel przechodziła w błękit, potem znowu w biel.
- Ładnie, prawda?
Siedziała w trawie ubrana w letnią sukienkę i wyglądała dokładnie tak jak tamtego lata, które spędzili razem, kiedy jeszcze byli dziećmi. Lekką opaleniznę jej skóry podkreślały koralowo-czerwone ramiączka sukienki. Przyglądał się jej bez słowa.
- Jak ci na imię? – przeszyła go niebieskim spojrzeniem.
- Ja...
Gapił się na nią.
- Nie wiesz, jak ci na imię?
Potrząsnął glową.
- Ja jestem Irmina – nie dawała za wygraną.
Co za dziwne imię, pomyśłał. Nigdy nie znałem dziewczyny o imieniu Irmina, a przecież razem spędziliśmy lato. Natrętna pszczoła brzęczała mu koło ucha. Odpędził ją delikatnym ruchem ręki, ale brzęczenie nie ustawało. Uniósł głowę i śledził trajektorię samolotu. „Stary dwupłatowiec - przemknęło mu przez myśl - że też takie coś jeszcze lata”. Z samolotu uniósł się dym. Silnik zakasłał i maszyna zaczęła gwałtownie pikować w kłębach ciemnoszarego dymu. A jednak nie lata – utwierdził się w przekonaniu – nie ma prawa latać.
Ruszył biegiem w ślad za kłębami dymu przebierając nogami w powietrzu i wiosłując ramionami. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna też biegnie i nie bardzo go to obchodziło. Skoro nawet nie pamiętała jego imienia... Z niewielkiego wzgórza wpadł prosto do lasu. Był pewien, że samolot musiał spaść niedaleko. Na to wskazywała trajektoria lotu, którą śledził cały czas. Przedzierał się przez liany, odsuwał sprzed twarzy egzotyczne kwiaty i nagle zobaczył kadłub samolotu. Pordzewiały, z resztkami łuszczącej się farby, połamanymi skrzydłami, zbitą szybą wyglądał jak pokiereszowany żuk. Kabina pilota była pusta. Już z daleka widział, że jest pusta, mimo to podszedł bliżej, jakby wierzył, że jeśli sprawdzi dokładniej, to uda mu się jednak kogoś znaleźć.
- Czego tu szukasz? – usłyszał warknięcie za plecami, ale zanim zdążył się odwrócić albo odpowiedzieć, poczuł uderzenie.
Przewrócił się na plecy i ciężko dyszał, zaskoczony atakiem. Spodziewał się kolejnego uderzenia, więc na wszelki wypadek zasłonił przedramieniem twarz, ale nic takiego nie nastąpiło. Był sam. Po napastniku nie zostało ani śladu. Pozbierał się w końcu rozglądając się na boki. Samolotu też nie było. Jakby rozpłynął się w zieleni, albo las go wchłonął.
- Nie pamiętasz, jak masz na imię?
Siedziała na pniu i gapiła się na niego.
- Ja...
Westchnął. Przecież wiedział do diabła, jak się nazywa. Dlaczego nie mógł tego z siebie wydusić?
- Zapomniałeś, czy nie wiesz?
- Ravel – wychrypiał.
- To imię? – zdziwiła się Irmina.
- Tak. A co? – odwrócił się na pięcie.
Irmina znowu stała przed nim.
- W sumie ładne. Nawet mi się podoba.
Szli piaszczystą ścieżką. Ravel patrzył prosto przed siebie, a ścieżka zmieniała się w tunel. Jaskrawy tunel o nieistniejących ścianach, który go jednak więził. Spojrzał pod nogi na piaszczystą ścieżkę. To był punkt odniesienia, który dawał mu namiastkę pewności, namacalności. Jego miejsce w czasie i przestrzeni. Nie słyszał chrzęstu pod stopami, za to usłyszał głos Irminy
- Skąd się tu wziąłeś?
Popatrzył na nią z ukosa.
- Pamiętasz, jak się tu znalazłeś? - nie dawała za wygraną.
- A ty?
- Nie – odparła spokojnie. – Właśnie nie mam pojęcia i dlatego pytam ciebie.
- Nie wiem. Tu się... ocknąłem. Po prostu jestem tutaj.
- Pamiętasz, gdzie byłeś wcześniej? Zanim się znalazłeś tutaj, na tej łące?
- Nie. Raczej nie – wzruszył ramionami. – A ty?
Pokręciła przecząco głową.
- Teraz jestem tutaj. Za każdym razem jestem gdzie indziej.
- Tak to jest – wzruszył ramionami. – A czasami znajdujesz się w miejscu, w którym już kiedyś byłaś, nie? Normalne.
- Chyba tak... – w jej głosie brzmiało wahanie.
Piaszczysta ścieżka wyprowadziła ich na łąkę. Tunel, a raczej wrażenie bycia w tunelu, ustąpiło miejsca ogromnej przestrzeni. Gwiazdy połyskiwały na ciemnogranatowym niebie. Uniósł głowę. Rozpoznał Wielką Niedźwiedzicę skierowną dyszlem do dołu. Zdawała się prawie dotykać łąki. Gwiazdy lśniły na wyciągnięcie ręki. Był pewien, że zdoła ich dotknąć. Wyciągnął rękę.

3 komentarze:

  1. Zakładam, ze udało mu się dotknąć. W sensie, że gwiazd. Chętnie się przekonam czy mam rację;D

    OdpowiedzUsuń
  2. To zależy wyłącznie od Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń