sobota, 18 lutego 2017

Ravel (9)

Znalazłszy się na wyludnionej o tej porze ulicy wciągnął powietrze głęboko do płuc. Ruszył przed siebie bez pośpiechu. Na końcu ulicy pojawiły się dwie osoby. Bardziej je było słychać niż widać. Do Ravela dotarł śmiech. Kiedy zastanawiał się, czy wyjść im naprzeciw, czy lepiej skręcić i uniknąć spotkania, za plecami usłyszał szum. Przeszedł go dreszcz. Czy to pogoń? Ale nie czuł lęku, który zwykle towarzyszył ucieczkom. Kątem oka zauważył światło. Odwrócił lekko głowę. To były reflektory samochodu. W ich blasku ulica rozbłysła. Jezdnia lśniła coraz bardziej. Nie tylko od światła, ale i od deszczu. Ravel podniósł głowę i wyciągnął dłoń przed siebie. Początkowo nie czuł niczego, ale zwolna skóra na jego twarzy i dłoniach stawała się coraz bardziej śliska, krople plątały się we włosy, skapywały na ramiona. Ravel przyglądał się zdziwiony. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek tak mocno i wyraźnie odbierał bodźce zmysłowe. Odwrócił się na pięcie, ale deszcz ani ulica nie zniknęły. Był nadal w tym samym miejscu dziwnie materialnym. Całkiem blisko warknął silnik i Ravel poczuł jak po kręgosłupie pełznie mu nieprzyjemny dreszcz. Znał irracjonalny lęk, ale ten lęk był inny. Połączony z poczuciem obcości. Nie należy do tego świata i zaraz wydarzy się coś strasznego. Złapią go i odeślą z powrotem. Odwrócił się gwałtownie. Zrobił krok i nagle poczuł, że czyjeś ręce łapią go i przytrzymują. Dopadli go! Tym razem go dopadli! Samochód przejechał wolno przed nim i wtedy do jego świadomości przebiło się jak przez mgłę:
- W porządku, stary?
Odwrócił głowę. Dziewczyna przyglądała mu się uważnie, a chłopak puścił jego ramię i uspokajał go gestem. Już się nie śmiali, jak przed chwilą. Wyglądali na zmartwionych.
- Mogłeś wpaść pod ten samochód. Musisz uważać. Jak wchodzisz na jezdnię, lepiej, żeby akurat nic nią nie jechało. Wiesz, przyczyna – skutek.
Ravel patrzył na nich bez słowa. Deszcz padał coraz mocniej.

*

Dzień budził się, a wraz z nim coraz więcej ludzi pojawiało się na ulicach. Do La Figi weszła elegancko ubrana kobieta. Widział, jak się mości się przy stoliku przed oknem przeglądając nowinki w telefonie. Chwila oddechu, zanim znów wciągnie ją w codzienny młyn. Kalina podała jej kawę. Porządkowała coś pod pulpitem baru. Dzień jak co dzień.
Kobieta przy stoliku uśmiechnęła się odczytując wiadomość na ekranie. Zajęta wystukiwaniem odpowiedzi nie zauważyła mężczyzny, który jej się przyglądał stojąc po drugiej stronie ulicy. Ravel zastanawiał się, skąd mu się wzięło wrażenie, że zna obie kobiety. Może z pociągu, a może z końcowej stacji? Najlepiej pamiętał Irminę, ale widywał przecież mnóstwo osób, które przemykały się na wiele sposobów przez jego pamięć i świadomość. Z jednymi rozmawiał, z innymi nie. Czy kiedykolwiek rozmawiał z którąś z tych kobiet? Poczuł lekki zawrót głowy i zrozumiał, że musi sie skupić na tu i teraz, w przeciwnym razie stanie się znowu przezroczysty i znajdzie się nie wiadomo gdzie. Pomógł mu głos:
- Nareszcie dotarłeś.
Przed nim stała uśmiechnięta Kalina. Ujęła go łagodnie za rękę i pociągnęła za sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz