To wcale nie znaczy, że leżałam na kanapie z piwem i gapiłam się na mecz dzierżąc w zwycięskich dłoniach chipsy i pilota. Nie znaczy też, że się wysilałam. Czasami warto odpocząć.
Za to wybrałam się na "żywy" mecz. Ten akurat mecz nie był rozgrywany w ramach Ligi Mistrzów i nie byłam w Madrycie, ale i tak było fajnie. Zwłaszcza, że to był pierwszy mecz piłki nożnej "live", jaki widziałam. Do emocji dochodzi świeże powietrze i słońce (lunęło zaraz po meczu), więc bardzo przyjemnie. No i są rzeczy, których nie widać ani słychać w TV. Np rozmowy zawodników. Bezcenne :)Osobiście uważam, że drużyny powinny się infiltrować nawzajem, wtedy od razu byłoby wiadomo kto ma kaca i długo nie pobiega, a kto jest w formie i trzeba na niego uważać.
Mecz wyglądał jak mecz: było boisko, 2 bramki, sędzia i zawodnicy. No i piłka. Do przerwy 1:1. Aaaaaa "nasi" w czerwonych koszulkach ;)

Na początku meczu zawodnicy są z grubsza pośrodku boiska. Ale chodzi o to, żeby wbić gola, więc biegają od bramki do bramki. Jak już dolecą do jednej bramki, to robią pod nią zamieszanie licząc na to, że piłka przemknie między zawodnikami drużyny przeciwnej i wpadnie do rzeczonej bramki. Liczy się też zdanie, refleks i umiejętności bramkarza, który na przekór kolegom ma za zadanie nie wpuścić tej piłki do bramki. Zamieszanie pod bramką wygląda np. tak:

Fascynująca jest ścieżka dźwiękowa meczu, czyli to, czego w TV nie słychać. Brzmi to mniej więcej tak, jak to co słyszę, kiedy biegam na koronie na tym terenie sportowym, co na nim biegam, a w dole odbywa się akurat trening rugbystów. Zawsze wtedy myślę sobie, że rugbyści muszą być z natury wyjątkowo łagodnymi ludźmi, skoro wysłuchują od trenera całej litanii przekleństw, które trener ma im do przekazania w ramach szkolenia. A nie wyglądają na łagodnych;) Ach, te emocje!
W każdym razie na meczu emocje były. W drugiej połowie "nasi" niestety dostali bęcki od rywali, ale nie takie straszne, bo przegrali tylko jedną bramką walcząc zajadle do ostatniej minuty. Pod sam koniec zdobyli bramkę przy stanie 1:3 i podciągnęli się na 2:3. Po ostatnich dwóch meczach wygranych, nie ma bólu. Taki jest sport. Raz się wygrywa, raz się przegrywa. Przed tą ostatnią bramką sytuacja była taka:

Niestety, ponieważ zrobiłam to zdjęcie moją szybkostrzelną komórką, to już nie zrobiłam zdjęcia bramce właściwej ;) Czy to nie jest klasyczny spalony? W każdym razie potem ten pan w czerwonym podał do drugiego pana w czerwonym, a tamten strzelił bramkę. Potem lunęło z nieba, ale zdążyłam się ewakuować.
Przypominam Wam tylko, że gdyby Natura chciała, żeby człowiek wyglądał jak HAL z Odysei kosmicznej 2001, albo inny mózgonóg, to nie obdarzyłaby nas tak wspaniałą maszyną, jaką jest nasz organizm. A zbudowani jesteśmy tak, żeby biegać, ruszać się, pływać, skakać, fruwać, ale nie siedzieć. Siedzenie fatalnie obciąża kręgosłup. I o tym pamiętajmy nie tylko w niedzielę.
To pisałam ja, Wasz trener Marząbek.
P.S. Byłam zawiedziona brakiem szatni dla zawodników. Szatnia to wszak najciekawsze miejsce i to już od czasów szkolnych. Podobno najfajniejsza jest szatnia hokeistów, ale nie mogę potwierdzić, nie widziałam. O szatni jeszcze będzie ;)